Powered By Blogger

środa, 9 lipca 2014

Skubnij tęczy X

10. Zapinając suwak łososiowej, tiulowej spódnicy sięgającej kilka centymetrów za kolano, w pamięci powtarzałam każdy punkt planu działania. Musiałam być pewna, że wszystko pójdzie po naszej myśli. Założyłam delikatne beżowe czółenka zapinane na paseczek, mrucząc pod nosem trasę ucieczki.
- Pierwsza w prawo, czwarta w lewo, potem cały czas prosto, a na rozwidleniu znowu w prawo. Zjazd w dół i druga w lewo, jeszcze raz w lewo i na górę. – kończę zapinać drugi z nieszczęsnych pasków i staję twarzą w twarz ze swoim odbiciem, w którym nie rozpoznaję siebie.
                Jestem ubrana jak jakaś baletnica, co napadło Mateusza, żeby mnie tak przebrać?. Jasne body z głębokim wcięciem, przynajmniej raz moje małe cycki nie są wadą, do tego ta absurdalna spódnica. No i włosy, zostałam zmuszona poświęcić moje ukochane makowe, zniszczone i suche kosmyki na rzecz klasycznego boba z prostą grzywką, i w dodatku zrobił ze mnie szatynkę! Nad tym ubolewałam najbardziej. Nudny brąz i to nie w formie peruki a farby?! Jednak, muszę przyznać, że nie wyglądałam w tym wszystkim źle. Nowa fryzura ładnie podkreślała kształt twarzy, a perły i makijaż w stylu lat pięćdziesiątych dodawały retro uroku całości. Ciekawe czy spodoba się Nikodemowi?
                Wyszłam z mini salonu piękności urządzonego przez Mata i skierowałam się do salonu, gdzie zorganizowaliśmy centrum dowodzenia, składające się z laptopa i kilku map. Nasz kierowca jeszcze się nie pojawił, co mnie trochę przygnębiło. Chociaż może lepiej, że go nie ma? Będę mogła się skupić na tym, co teraz jest naprawdę ważne.
- O proszę, moja mała księżniczka się w końcu pojawiła. – niemal wykrzyknął Mateusz, gdy weszłam do pokoju przy akompaniamencie stukających obcasów. – Obróć się.
- Co mam zrobić? – to na pewno ten brąz na głowie wpłynął na mnie ogłupiająco tego wieczoru.
- Piruet, słonko. Obróć się kilka razy.
- Chcesz, żebym się zabiła? – spojrzałam na niego jak na osobę niespełna rozumu.
-No już szybciutko, szybciutko. Ładny piruet i możemy przejść do ważniejszych rzeczy. – ależ on jest uparty!
                Rozejrzałam się czy pod nogami nie plączą się jakieś zabójcze kable, czy inne czyhające na moje życie pierdoły. Jeszcze raz potępiająco  popatrzyłam na przyjaciela, który tylko wyszczerzył się w uśmiechu. Zaczęłam się powoli obracać wokół własnej osi, lekko unosząc ręce dla zachowania równowagi. Spódnica nagle jakby ożyła. Warstwy tiulu stworzyły wokół mnie łososiowy chaos. Jeszcze chwila i się potknę, na pewno. Dobra, chyba już wystarczy. Zatrzymałam się,  ale ściany wciąż wirowały przed moimi oczami.
- Zadowolony? – wydukałam w stronę Mata, gdy otoczenie już się w miarę ustabilizowało. Poprawiłam grzywkę i spojrzałam wyczekująco na przyjaciela. On już coś sprawdzał na laptopie, energicznie klikając w kolejne klawisze klawiatury. – No wiesz…! Ja tu się gimnastykuję z tym cholernym piruetem, w tej niedorzecznej fryzurze, a ty sobie sprawdzasz mail ‘a?!
- Nie rzucaj się tak, bo się spocisz i cały makijaż ci spłynie. Szkoda by było, gdyby zmarnowało się takie arcydzieło. – odpowiedział tak opanowanym głosem, że miałam ochotę go uderzyć lub kopnąć. Zrobić cokolwiek by wywołać żywszą reakcję. – Podejdziesz tu w końcu? Zaraz będę mieć połączenie z Dominiką.
                Usiadłam obok Mata na skórzanej kanapie  i wpatrzyłam się w niewielki ekran. Chwilę to trwało, ale w końcu zobaczyłam uśmiechniętą twarzyczkę rozczochranej brunetki. W tle było widać fragment pokoju hotelowego.
- Cześć dzieciaki! – wykrzyknęła entuzjastycznie, jak to tylko ona potrafi. 
- Hej, skarbie. – odpowiedział Mateusz, a ja tylko pomachałam na powitanie. Nagle na twarzy Domi pojawił się wyraz przerażenia, jakby zobaczyła coś strasznego.
- O Jezusie… Mateusz, idioto! Coś ty zrobił mojej najlepszej przyjaciółce?! – wyjęczała, jakby coś ją niesamowicie bolało.
- Chyba jedynej przyjaciółce… - odburknął. – Nowy kolor i cięcie dodały jej klasy i elegancji.
- No jasne i jakieś 10 nadprogramowych lat. – na tę uwagę wybuchłam śmiechem. Podejrzewam, że w tym momencie oboje popatrzyli na mnie ze szczerym politowaniem, zwłaszcza Mat. Przez moment dochodziłam do siebie, a gdy już się ogarnęłam zwróciłam się do Dominiki.
- Wszystko gotowe? – zapytałam z pełną powagą.
- Pewnie, że tak. Gdy rozpocznie się wystawa włamię się do komputerów ochrony, wyłączę wszystkie kamery, oprócz tych znajdujących się w sali głównej, a na te ich telewizorki podrzucę obraz nagrań z przed tygodnia. Po zamknięciu wyłączę wszystkie możliwe zabezpieczenia, a reszta należy do was. – odpowiedziała tonem osoby, która ma pełną świadomość tego co robi i wie, że jest w tym naprawdę dobra.
- Okay… Co zrobisz potem? – kolejne pytanie padło z mojej strony.
- Nic bardziej prostego.  Kompa podrzucę Carlosowi, a sama ulotnię się stąd zanim ktokolwiek się zorientuje. Mój towarzysz dostał końską dawkę środku nasennego, więc raczej się nie obudzi. Także wszystko wskazuje na to, że pójdzie szybko, łatwo i przyjemnie, bez większych problemów – wytłumaczyła totalnie lekceważącym tonem, jakby w ogóle nie przyjmowała do wiadomości, że coś może pójść nie tak. Ja w tym momencie zamilkłam, ale Mateusz jak zwykle znalazł sobie powód do zadawania pytań.
- Carlosowi, tak? – nie byłam w stanie powstrzymać przewrotu oczami. – Rozumiem, że noc stosunkowo udana? – kontynuował swą tyradę mój przyjaciel.
                Oni sobie gawędzili na temat życia erotycznego Dominiki, gdy ja poszłam na balkon, a właściwie taras, odetchnąć świeżym wieczornym powietrzem. Zapatrzyłam się w niebo. Bez problemu odnalazłam Wielki wóz – jedyną konstelację, którą byłam w stanie rozpoznać.  Koniec maja. Prawdopodobnie za kilka godzin zostanę współposiadaczem najcenniejszego bursztynu na Ziemi. Byłam strasznie zestresowana, do tego stopnia, że dopadły mnie mdłości.
 Weszłam z powrotem do mieszkania i, ignorując ciągle rozmawiających przyjaciół, skierowałam się do kuchni, gdzie nalałam sobie wody. Szklankę opróżniłam niemal jednym haustem. Od razu zrobiło mi się nieco lepiej. Nagle usłyszałam odchrząknięcie Mata, stojącego w przejściu z jadalni do salonu.
- Chodź, muszę ci wyjaśnić kilka rzeczy dotyczących twojego dzisiejszego stroju. – powiedział, gdy na niego spojrzałam.
                Podążyłam za nim do salonu. Rozsiedliśmy się na kanapie i dowiedziałam się, że moje beżowe, mocno wydekoltowane body wcale nie było zwykłym ciuszkiem. Zostało w jakiś sposób ulepszone. Nie wnikając w szczegóły techniczne chodziło o to, że będzie regulować temperaturę mojego ciała, podczas ucieczki kanałami, które wiły się pod całym miastem. Oczywiście będę musiała się po drodze pozbyć spódnicy, bo mogłaby znacznie utrudnić nasz odwrót.
Gadaliśmy jeszcze przez chwilę o tym co spakowaliśmy. Oczywistym jest, że po zakończeniu Skubnij tęczy będziemy musieli wyjechać z kraju. Zdecydowaliśmy się na Seszele – raj na Ziemi. Ja postanowiłam wziąć tylko kilka sukienek i strojów kąpielowych, resztę kupię już na miejscu. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Otworzę. – powiedziałam i kuc – galopkiem potruchtałam do drzwi, wiedząc kto za nimi czeka. Poprawiłam grzywkę, która już mnie zaczynała poważnie irytować, i otworzyłam. Nikodem zmierzył mnie wzrokiem od stóp do czubka głowy. Cóż, jego mina była raczej niecodzienna i warta zobaczenia. Jednak już po kilku sekundach się ogarnął i na twarz powrócił standardowy wyraz samozadowolenia i lekkiego lekceważenia.

- Gotowa? – zapytał z szelmowskim uśmiechem, który w komplecie ze smokingiem sprawił, że wyglądał jeszcze lepiej.

niedziela, 6 lipca 2014

Skubnij tęczy IX

9. Jeśli ostatnie dwa tygodnie można liczyć miarą dobrych wieści, to wychodzą zdecydowanie na plus. Kilka wyjść i spotkań z Nikodemem, które można zaliczyć do w stu procentach udanych. Okazuje się, że nawet bez ekstremalnych sytuacji jest jedyny w swoim rodzaju – jednocześnie lekko arogancki i uroczo nieporadny w pewnych momentach. Niejednokrotnie wywoływało to u mnie potężne głupawki, które zdawały się nie mieć końca.  Ostatnie przygotowania do „Skubnij tęczy”, godziny spędzone na kłótniach i dyskusjach dotyczących najdrobniejszych szczegółów. Fakt, że między Mateuszem i Piotrem zaczęło się rodzić coś poważniejszego. Pocztówka z pozdrowieniami od Dominiki będącej akurat gdzieś nad Amazonką, do tego dołączone zdjęcie, na którym tuli się do jakiegoś całkiem przystojnego Latynosa. Carlos, tak pisała o nim moja przyjaciółka, wygląda na oczarowanego brunetką tulącą się do jego boku. Biedak, jeszcze nie wie, że zostanie ze złamanym sercem. W dobry humor wprawiły mnie zwłaszcza informacje od Domi, która, pomimo tylu gwałtownych zmian w moim otoczeniu, pozostaje ciągle taka sama – wiecznie wolna, niemogąca usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż mrugnięcie oka. Uwielbiam tą kobietkę z błyszczącymi, pełnymi życia oczami i paroma kilogramami nadwagi.
                Właśnie takie myśli przelatywały przez moją głowę, gdy spieszyłam na kolejne „bardzo, bardzo ważne” spotkanie z Matem, dotyczące jakiegoś nieistotnego – z mojej perspektywy – szczególiku, nad którym nie spędziliśmy jeszcze wielu godzin. Do wystawy bursztynów zostało jeszcze kilka ładnych dni, ale już teraz za każdym razem, gdy pomyślałam o Tygrysim oku w moich rękach, po plecach przechodził mi rozkoszny dreszcz oczekiwania. Czułam się jak dziecko przed Wigilią.
                Po jakiś dziesięciu minutach żwawego marszu stałam po dobrze mi znaną, odnowioną kamienicą. Wklepałam od niechcenia kod i poczłapałam na ostatnie piętro. Po pamiętnej sytuacji sprzed półtora miesiąca, kiedy to w wejściu wpadłam na mojego przyjaciela w ramionach chłopaka, wyrobiłam sobie zwyczaj pukania do drzwi i czekania aż ktoś otworzy. Tak też zrobiłam tym razem. Przestępując z nogi na nogę w oczekiwaniu na charakterystyczny dźwięk otwieranego zamka, rozejrzałam się po raz milionowy po korytarzu. Nic nadzwyczajnego – jasno pomalowane ściany, jeszcze trzy pary drzwi, za którymi toczą się ludzkie tragedie i komedie, z dialogami zapisanymi przez los, ale bez wcześniej wymyślonych didaskaliów.
- Hej, słoneczko. – w drzwiach stał Mateusz. – Jak zwykle, prezentujesz się zabójczo. – dodał, uśmiechając się ironicznie i spojrzał znacząco na mój strój.
- Daruj sobie aluzje na temat mojego dzisiejszego wyglądu, jeśli nie chcesz skończyć jako mokra i bardzo nieatrakcyjna plama na śnieżnobiałej ścianie. – odcięłam się, chociaż jego komentarz był bardzo na miejscu.
Nie szykowałam się dzisiaj na wychodzenie z mieszkania, dlatego też wyglądałam jak pół dupy zza krzaka. W starej kurtce moro narzuconej na T-shirt, dżinsach, workerach do połowy łydki i luźnej, bawełnianej czapce naciągniętej na głowę nie mogłam się prezentować dobrze, nikt nie mógł.
- Ojejej. Czyżby panienka miała TE dni? – zapytał z udawanym przejęciem.
-Spadaj… - mruknęłam, wpychając się do środka. On tylko zachichotał i zamknął za mną drzwi.
                Trzy godziny i dwie herbaty później już nie miałam siły ani chęci słuchać o tym, co to ochrona zaplanowała na dzień otwarcia wystawy. Mój umysł i wyobraźnia zwróciły się ku ostatniemu spotkaniu z Nikiem. Przy okazji ze zgrozą zdałam sobie sprawę, że w myślach coraz częściej nazywam go w ten idiotyczny sposób.
                Leniwe, sobotnie popołudnie, które planowałam spędzić w towarzystwie Doris Day i Anne Rice. Zaczynało się powoli ściemniać i pierwsze gwiazdy zdążyły się już pojawić na niebie, gdy usłyszałam, że ktoś dzwoni do drzwi. Cała rozmamłana poczłapałam, żeby wpuścić natręta. Nie udało mi  się nawet do końca otworzyć drzwi, bo po sekundzie od naciśnięcia klamki stałam plecami oparta o ścianę, a Nikodem zaborczo wpijał się w moje usta. No jasne, po co się bawić w subtelności? Zarzuciłam mu ręce na szyję i wyszłam naprzeciw jego pieszczotom. Objął mnie w talii, jakby chciał być jeszcze bliżej. Gdy skończyło się nam powietrze zetknęliśmy się czołami i nawzajem wdychaliśmy wydychane przez siebie powietrze.
- Miłe powitanie, ale nie po to przyszedłem? – na wpół wyszeptał, na wpół wychrypiał.
- Nie…? – uśmiechnęłam się, zagryzając dolną wargę.
- No dobra, po to też… - oparł się dłońmi o ścianę zamykając mnie w żywej pułapce.
- Ale? – drążyłam dalej, spoglądając mu w oczy.
- Ale teraz porywam cię na spacer – płynna czekolada jego tęczówek jakby rozjaśniła się przy ostatnim słowie.
- Lubię spacery – zamruczałam z zadowolenia. – Gdzie idziemy? – uniosłam pytająco brew.
On się pochylił, zbliżył usta do mojego ucha i przez chwilę nic nie mówił, by w końcu wyszeptać:
- Niespodzianka, Calineczko. – myślałam, że mu coś zrobię. Niespodzianka?! Uch…
- No jasne… - fuknęłam jak obrażony kot. – Tylko się trochę ogarnę, okay?
- Oj daj spokój, ja tam lubię jak jesteś taka naturalna. – wyszczerzył się jak jakiś idiota, a ja szybko wyśliznęłam się z więzienia zbudowanego z mięśni i pobiegłam do „lustrzanej” szafy.
                Był początek maja, pierwszy weekend mojego ulubionego miesiąca roku. Przekopałam się przez górę bardziej „zimowych” ubrań aż znalazłam coś odpowiedniego. Delikatna, zwiewna sukienka w kolorze kawy z mlekiem, ze ściągaczem w talii. Szybko przeczesałam włosy, założyłam w miarę pasujące baletki i powróciłam do mojego porywacza. Wyjątkowo błyskotliwie oznajmiłam, że jestem gotowa, jakby był ślepy czy coś. Dałam sobie mentalnego kopniaka i wreszcie wyszliśmy, trzymając się za ręce.
                Spacerowaliśmy starymi, zapomnianymi uliczkami, oświetlanymi jedynie przez księżyc i gwiazdy. Ciemne alejki sprawiały wrażenie żywcem wyjętych ze stronic starych horrorów. Cóż, były zdecydowanie bardziej klimatyczne i oryginalne niż nudny krajobraz parku. Dobra, sprawiały trochę straszne wrażenie, dlatego przysunęłam się bliżej do Nikodema, kurczowo trzymając się jego ramienia, zupełnie jak mała przerażona dziewczynka.
                W pewnym momencie zatrzymaliśmy się przy jednej z lepiej wyglądających kamienic. Okazało się, że drzwi były uchylone, Nikodem je lekko popchnął.
- Nik, co ty ro…- chciałam zadać pytanie.
- Nic takiego, spokojnie. Mogłabyś zamknąć oczy? – przerwał mi w połowie zdania i jeszcze chce, żebym zamknęła oczy i w pełni mu zaufała, stojąc w jakiejś podejrzanej bramie?! Czemu nie?
                Zrobiłam posłusznie, o co prosił. Wziął mnie za rękę i prowadził przez mrok, co chwilę mówiąc ”uważaj, tutaj jest próg” albo „tylko nie podglądaj!”. Każda z takich uwag wywoływała uśmiech na mej twarzy. Przez dłuższą chwilę wchodziliśmy po schodach, starałam się je liczyć, ale coś mi nie wyszło. Nikodem otworzył kilka drzwi i nagle zatęchły smród zastąpił powiew świeżego powietrza. Stałam wciąż z zamkniętymi oczyma, jedynie oddychając głęboko.
- Czy już wolno mi spojrzeć? – zapytałam niepewnie, w zasadzie nie wiedząc czego mogę się spodziewać.
- Chwila, moment… - usłyszałam gdzieś przed sobą odpowiedź, a po chwili  odgłos kroków – Teraz możesz – wyszeptał wprost do mojego ucha.
                Powoli uchyliłam powieki. Pierwsze co dostrzegłam to mnóstwo zapalonych świec. Potem się zorientowałam, że jesteśmy na dachu, a następnie mój wzrok zarejestrował rozłożony koc, kilka kolorowych poduszek, wiklinowy kosz, z którego wystawały kwiaty, i przenośną lodówkę. To było coś niesamowitego. Atmosfera, którą udało mu się stworzyć… To miejsce - niby na widoku, a jednak zapewniające intymność, ukryte przed wścibskim wzrokiem ludzi.
                Pochłaniałam każdy najmniejszy detal, szczegół, który mógł umknąć  moim oczom. Muszę przyznać, że się wzruszyłam, ale tak tylko trochę. Powoli obróciłam się do Nikodema, stojącego za moimi plecami.
- Ja…
- Nie wiesz co powiedzieć? Proponuję zacząć od tego co myślisz. – znowu przerwał mi wypowiedź. Oparłam sobie dłonie na biodrach i, nie tracąc animuszu, odparłam:
- Jesteś absolutnie pewny, że chcesz poznać treść moich przemyśleń? Szczerze mówiąc panuje tam niezły chaos.
- Chaos to moja specjalność. – odpowiedział spokojnym głosem.
- Ha! Dobre sobie… Twój brat też tak mówił i zobacz jak skończył. –  pokazałam mu język i skierowałam się do koszyka, koca i lodówki.
Od czasu opowieści w kawiarni mówienie o Wiktorze i tym co zrobiłam przychodziło mi z dużo większą łatwością. Nie sprawiało już bolesnego ucisku, gdzieś  w okolicach klatki piersiowej.
Nikodem podążył za mną. Rozsiadłam się wygodnie na poduszkach, a on wyjął talerze, sztućce i pojemniki pełne jedzenia. Nie ma to jak sprawiedliwy podział ról. Gdy już wszystko było gotowe rzuciłam się na jedzenie z zachłannością, o którą się nawet nie podejrzewałam. Sałatka z grillowanymi kawałkami kurczaka i dressingiem musztardowo – miodowym, jakieś śmieszne, małe grzaneczki z serem i ziołami, na koniec tartaletki z plasterkami jabłka. Pychota.
-Nie wiedziałam, że umiesz gotować. – zagadnęłam, masując się po napełnionym brzuchu.
- Bo nie umiem, ale każdy kretyn z przepisem w ręku da radę cos tam upichcić. – powiedział, wpatrując się w gwiazdy, które swoją drogą prezentowały się niesamowicie na bezchmurnym niebie. – Smakowało? – teraz spojrzał na mnie.
- Tak, o tak… - westchnęłam z zadowolenia.
- Aż się wierzyć nie chce, że zjadłaś wszystko. Gdzieś ty to pomieściła?! – zapytał ze śmiechem.
                Zbliżył się, byłam pewna że chce mnie przytulic czy coś, ale on zaczął mnie bezczelnie łaskotać! No nie, ta zniewaga krwi wymaga! Wdałam się w prawdziwą bitwę, gdzie wszelkie chwyty były dozwolone. Poduszki poszły w ruch. Zero litości. Po kilku minutach wyczerpującej walki leżeliśmy zdyszani, trzymając się za brzuchy, bolące od śmiechu. Nagle Nikodem trochę spoważniał i już miał złożyć na moich ustach słodki pocałunek, gdy do rzeczywistości przywołał mnie głos Mateusza.
- Marcelina, czy ty mnie w ogóle słuchasz? – no to zrobiło się groźnie, Mat nigdy nie używał mojego pełnego imienia. Pewnie widok mojej, jak podejrzewam,  rozanielonej twarzy mógł go dosyć mocno zirytować. Zwłaszcza jeśli opowiadał akurat o wzorze skarpetek panów pracujących w ochronie.
-Ależ oczywiście, że słucham. Czy ja cię kiedykolwiek ignorowałam? – zrobiłam słodką minkę.
- Mówiłem, że potrzebujemy pomocy. – westchnął ze zrezygnowaniem, widząc moje zaangażowanie.
- Jak to pomocy? Przecież o liczbie osób włączonych do akcji zdecydowaliśmy już dawno temu. – byłam dosyć mocno zdziwiona tą rewelacją.
- Pit nie może robić za kierowcę, coś mu wypadło.
- Co takiego?! Wie o sprawie od miesiąca i nagle mu cos wypadło? Kpisz sobie ze mnie? – myślałam, że mu przyłożę czymś ciężkim.
- Ktoś z rodziny bardzo ciężko zachorował, chyba dziadek. Jako ukochany wnuczek musiał pojechać i nie wiadomo kiedy wróci. – starał się wytłumaczyć spokojnym głosem, co pomogło mi wrócić do równowagi. – Znasz kogoś, komu można na tyle zaufać? Oczywiście dostanie swoją część łupu i tak dalej.
                Przez moment miałam pustkę w głowie. Ktoś, komu można w pełni zaufać. Ktoś, komu można w pełni zaufać. Ktoś, komu można w pełni zaufać. Ktoś komu można… No jasne! Jak mogłam od razu na to nie wpaść?! Przecież to jest idealny kandydat. Pytanie tylko czy się zgodzi na nasze warunki.
                Uśmiechnęłam się do Mata.
- Chyba znam kogoś odpowiedniego. Zostaw to mnie, załatwię nam kierowcę. – a przynajmniej spróbuję - dodałam w myślach.
- Serio? To cudownie, muszę koniecznie zadzwonić do Piotra i go o tym powiadomić. – rozpromienił się - Strasznie się stresował, że nie będzie w stanie pomóc. – ruszył na poszukiwanie telefonu, którego nigdy nie miał przy sobie. – A ty możesz się już zbierać. – krzyknął do mnie z sąsiedniego pokoju.
- Wyganiasz mnie? – udawałam oburzoną. – No dzięki! Już sobie idę, niewdzięczniku. – w geście międzynarodowego znaku pokoju pokazałam mu środkowy palec na pożegnanie.
- Też cię kocham, słońce! – usłyszałam jeszcze, zanim ostentacyjnie trzasnęłam drzwiami, kończąc tym moje małe przedstawienie.
                Droga powrotna zajęła mi dużo krócej, niż dotarcie do loftu Mateusza. Wchodząc do mieszkania przeglądałam listy wcześniej wyjęte ze skrzynki. Rachunki, rachunki, jeszcze więcej rachunków.  Odłożyłam je na szklany stolik, stojący w salonie. Włączyłam radio, w którym akurat leciało „Analyse” zespołu Cranberries. Zaczęłam śpiewać pod nosem, wtórując wokalistce.
- Don’t analyse, don’t analyse. Don’t go that way… - dobra, nie można tego było nazwać śpiewem, ale nieważne.
                Zaparzyłam sobie kubek herbaty earl grey. Rozsiadłam się w fotelu i zaczęłam się zastanawiać czy mój wybór był słuszny. Na pewno mogę mu zaufać, co do tego nie ma wątpliwości. Tylko czy się zgodzi? Jakby nie patrzeć, to będzie przestępstwo. Upiłam łyk intensywnego naparu, parząc sobie przy tym język. Brawa dla mojej inteligencji…! Ściągnęłam buty i podciągnęłam nogi na siedzenie, zapatrzyłam się w widok za oknem. Uwielbiam wiosnę, cały świat budzący się do życia po zimie. Wiem, strasznie to kiczowate, ale co tam. Teraz i tak trzeba się zając ważniejszymi rzeczami.
                Nie mam wyboru, muszę zadzwonić, złożyć propozycję i się przekonać czy wyrazi zgodę i chęć uczestnictwa w „Skubnij…”. Wyciągnęłam telefon z tylnej kieszeni spodni i powoli wklepałam odpowiedni numer. Przez chwilę wpatrywałam się w ekran mojej nieśmiertelnej Nokii. W końcu kliknęłam „połącz” i przyłożyłam komórkę do ucha. Jeden sygnał, drugi, trzeci. Nie odbierze…
- Halo, Marcelina? – jednak odebrał.
- Hej, słuchaj, krążą plotki, że spotykasz się z pewną kryminalistką.
- Całkiem możliwe, a co zazdrosna? – uśmiechnęłam się, na ten niezbyt górnolotny żart i niemal wyczułam jak on szczerzy się w ten cudowny, lekko irytujący sposób.
- Kto wie… A nie chciałbyś jej może pomóc w pewnym przekręcie? – zapytałam

Reaktywacja?

Może zainteresowanie nie jest duże, powiedziałabym, że raczej znikome, ale mniejsza o to.... Chyba na nowo zacznę udostępniać tu jakieś swoje wpisy. :) Oczywiście zacznę od dokończenia Skubnij tęczy, potem następne teksty i cała masa innych rzeczy. Nie gwarantuję regularności, zobaczymy jak to wszystko pójdzie. Wszelka krytyka czy pochwały mile widziane - żadnych komentarzy nie usuwam!
Całuski! ~ L




piątek, 7 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VIII

Ludzie, żydzę o jakikolwiek komentarz! Chociaż jeden, taki malutki... Będzie mi wtedy niesamowicie miło i tak dalej. :') Część ósma - jeszcze tylko cztery przed Wami. ;)

8. Siedziałam na parapecie, wpatrując się w ostatnie promienie zachodzącego, kwietniowego słońca. Wpadając przez okno, tworzyły pojedyncze jasne plamy na zmatowiałej, drewnianej podłodze. Trwałam w bezruchu już od kilku godzin, ale pomimo dawno zesztywniałych kończyn, nie zamierzałam się stąd ruszyć, przynajmniej na razie.
Rozejrzałam się po moim niewielkim schronie. Przytłaczający skos dachu, który nie stanowił problemu dla kogoś mojego wzrostu. Zepsute rowery, za małe narty, konik już tylko na jednym biegunie. To wszystko pokryte firanką z kurzu i pajęczyn było jak dobrzy, milczący przyjaciele.
Strych. Moja kryjówka odkąd pamiętam. Nikt tu nigdy nie zaglądał. Bo po co? Żeby popatrzeć sobie na stare, niechciane, zniszczone rupiecie? Bez sensu, prawda? Ale moim powodem była potrzeba odizolowania, chociaż krótkotrwałej samotności.
 Przed oczyma przesunęły mi się obrazy z ostatniej rozmowy. Uwierzył mi, niemal od razu. Wystarczyło wyjaśnić kilka nie do końca klarownych faktów, o których niewielu miało pojęcie. Oczywiście, trochę zabolało, że właściwie bez problemu przyjął do wiadomości, iż mogłam mieć swój udział w śmierci jego brata. Ale czy nie tego właśnie chciałam? Żeby wiedział? Cóż, teraz trzeba się zmierzyć z zachciankami i niezbyt chwalebną przeszłością.
Skierowałam wzrok na kubek z resztką zimnej, czerwonej herbaty. Wyciągnęłam prawą rękę aby uchwycić w dłoń czarne ucho, ale zamiast tego potrąciłam tylko kubek, który spadł na podłogę i rozbił się z trzaskiem. Czerwonawa substancja rozlała się, tworząc cudnej urody kałużę.
- Urwał nać! – mruknęłam pod nosem.
A to wszystko dlatego że w tylnej kieszeni spodni niespodziewanie zawibrował telefon. Zerwałam się na równe nogi, wyjęłam telefon. Ręce mi tak drżały, że udało mi się odebrać dopiero za czwartym razem. Przyłożyłam komórkę do ucha.
- Tak, słucham…? – zapytałam tak mocno zachrypniętym głosem, że sama nie do końca zrozumiałam co mówię. Odchrząknęłam i ponowiłam próbę, tym razem z lepszym skutkiem. Usłyszałam odpowiedź.
- Musimy się spotkać.  – nie wiedziałam co odpowiedzieć, głos uwięzł mi gdzieś w okolicach krtani, a Nikodem kontynuował – Możesz przyjść do kawiarni, do której cię zabrałem, gdy zemdlałaś? Trafisz tam w ogóle? – mówił szybko,  było słychać jak bardzo jest spięty, ale kto by nie był po wyznaniu, którym go uraczyłam?
-Och.. Tak, chyba tak! – niemal wykrzyknęłam. – Powiedz mi tylko za ile czasu mam tam być? – zapytałam pełna życiodajnej nadziei i śmiertelnego strachu jednocześnie.
- Wyrobisz się w pół godziny? – czy on do reszty zwariował?! Jaka dziewczyna wyrobiłaby się w trzydzieści marnych minut?
- Jasne, pół godziny będzie w sam raz. – odpowiedziałam i chyba tylko samej sobie pokiwałam głową.
Rozłączył się, a ja pędem ruszyłam do łazienki, ignorując szczątki ukochanego kubka spoczywające na podłodze. Później się tym zajmę.
Gotowa do wyjścia byłam po dwudziestu minutach. Nie byłam pewna czy jasne spodnie, czarny, odrobinę za duży sweter z dekoltem w łódkę i trampki są odpowiednie, ale nie miałam zbyt dużo czasu do namysłu. Odpuściłam sobie nawet makijaż, jedynie usta pociągając nawilżającą pomadką. Włosy upięłam w luźnego koczka na czubku głowy, były już lekko przetłuszczone, ale poskąpiono mi czasu na mycie, suszenie i modelowanie. Ostatni rzut oka na odbicie w lustrze, złapałam torbę, w której były klucze i portfel wraz z telefonem,  i już byłam za drzwiami mieszkania spiesząc na spotkanie.
Stres zaatakował tuż przed przeszklonymi drzwiami. Już miałam uciekać, gdy dostrzegłam przygarbioną postać Nikodema, siedzącego w rogu maleńkiej sali. Podwinięte rękawy koszuli podkreślały mięśnie ramion. Wyglądał na przytłoczonego.
Spojrzałam na zegarek – pięć minut spóźnienia. Wzięłam głębszy oddech i pchnęłam szklane drzwi. Już bez wahania podeszłam do stolika i usiadłam naprzeciwko Nikodema.
- Przepraszam za spóźnienie. – powiedziałam, stawiając torbę przy krześle.
- Nic nie szkodzi, zmieściłaś w przysługującym ci kwadransie akademickim. – odpowiedział, a jego miękkie wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu.
                Ulżyło mi, gdy zażartował, może jednak nie będzie tak źle? Rozejrzałam się, zawołałam kelnera i złożyłam zamówienie na panna cottę z sosem truskawkowym oraz świeżo wyciskany sok pomarańczowy.
 Spojrzałam na niego. Wpatrzony w swoją szklankę z wodą sprawiał wrażenie melancholijnego. Milczy, ja też milczę. To nie do mnie należy rozpoczęcie tej rozmowy. Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy dopóki nie dostałam swojego zamówienia. Wymruczałam pod nosem podziękowania i upijam łyk orzeźwiającego napoju. Założyłam nogę na nogę, palcami nerwowo bawiłam się srebrnym wisiorkiem, który trafił do kolekcji na samym początku, i czekałam. W końcu się odezwał.
- W jakim stopniu byłaś w to wszystko zaangażowana? – zapytał i popatrzył mi w oczy.
- Jeśli pytasz czy to ja wykonałam decydujący, to odpowiedź brzmi: nie. – odpowiedziałam niemal od razu, odpuszczając sobie przekładnie zawieszki między palcami.
- Więc jaki był twój udział w tym wszystkim? Co takiego zrobiłaś? Okradłaś go? – ostatnie pytanie wywołało coś na kształt ukłucia w klatce piersiowej. Przecież nigdy nie przejmowałam się opinią innych. Dlaczego zatem ta zgryźliwość wywołała taką reakcję?
-Niby nic specjalnego, ale jednak istotnego. – zaczęłam wywód. – Pewnie wiesz, że Wiktor miał problemy z sercem. Maja, jego narzeczona, wpadła na pomysł aby wykorzystać tę wadę na naszą korzyść. Jako pielęgniarka wiedziała co robić. Plan był prosty, ale dobry. Ja miałam go zwabić do domku i poczęstować winem, do którego ona dosypała jakiś środek, nie chciałam wiedzieć co to było. W pewnym sensie postanowiłam jej zaufać , w końcu nic tak nie zbliża do siebie kobiet jak wspólny wróg. – w tym momencie lekko się uśmiechnęłam. -  Wino, cały ten teatrzyk, to miało być uczczenie mojego „wyswobodzenia się” spod opieki rodziców. Później miałam mu powiedzieć, żeby zaczekał na mnie w sypialni, żebym mogła się lekko odświeżyć w łazience. I do tej pory wszystko szło gładko, bez problemów, ale wtedy naszły mnie wątpliwości. Czy zemsta przyniesie ulgę zranionemu sercu? Czy coś w ogóle może ją dać? Na szczęście, w łazience czekała Maja z moją torbą pełną pospiesznie spakowanych ubrań. – nerwowo potarłam dłońmi o uda. – Chyba się popłakałam, ale nie pamiętam dokładnie. Wiem, że mnie przytuliła, ucałowała w czoło i kazała na siebie uważać. Trochę dziwna relacja jak na zdradzaną narzeczoną i kochankę, co? Obie go kochałyśmy, ale jak widać to nie był ten rodzaj miłości, który zdarza się raz w życiu. Uciekłam przez okno, resztę pozostawiając Mai. On powinien już wtedy spać, a ona według planu  po prostu wstrzyknęła mu powietrze do krwioobiegu. Potem zadzwoniła na pogotowie jako zrozpaczona ukochana. Rankę po ukłuciu miała wytłumaczyć tym, że próbowało go ratować podając jakieś coś. Wszyscy uwierzyli, bo była zarówno życiową partnerką jak i pielęgniarką znanego pisarza chorego na arytmię. Obyło się bez sekcji zwłok. Nigdy już jej nie widziałam ani się z nią kontaktowałam. Nie poszłam nawet na jego pogrzeb. Tamtej nocy schronienia udzieliła mi Dominika, miała już wtedy własne mieszkanie, a ponieważ chciałam być z nią fair opowiedziała jej wszystko. Do dnia dzisiejszego tylko ona wiedziała. Nie pochwaliłam się nawet Matowi, chociaż pewnie się czegoś tam domyślał, ale nigdy nie zadawał pytań. Chyba po prostu wolałby, żebym sama się przyznała. – tu urwałam swoją wypowiedź, bo już nie miałam nic więcej do powiedzenia.
                Siedziałam wpatrzona w nieruszony deser, na który nie miałam już najmniejszej ochoty. Bałam się podnieść wzrok, żeby przypadkiem nie napotkać oskarżycielskiego spojrzenia Nikodema. Znowu zaczęłam pocierać palcami zawieszkę w kształcie krzyża z kokardką.
- Ale teraz opowiadasz o tym mi, dlaczego? – zapytał spokojnym głosem.
                Spodziewałam się tego pytania, ale i tak się jeszcze bardziej zestresowałam. Ja i takie wyznanie? To przecież niedorzeczne. Popatrzyłam na niego. Żadnych niemych oskarżeń, tylko coś na kształt zaciekawienia. Zaczerpnęłam dużo powietrza i w końcu to powiedziałam.
- Bo widzisz… Polubiłam cię. Co jest dosyć frustrujące, bo po historii z Wiktorem nie chciałam powtórki.  Jesteś okrutnie denerwujący, ale opiekuńczy, zabawny i cholernie przystojny, a na dodatek okazuje się, że jesteś jego bratem. – przy każdym epitecie prostowałam jeden z palców lewej dłoni.   – Chcę, żebyś mi ufał, wiedział na czym stoisz i z kim się zadajesz. A teraz mogę mieć tylko nadzieję, że nie nagrywałeś tej rozmowy i nie popędzisz zaraz na policję albo do mediów. – powiedziałam to wszystko jednym tchem.
- Cóż, bardzo schlebia mi twoja odpowiedź. – spojrzał mi wyzywająco w oczy – Ale nie jestem aż tak sprytny, nic nie nagrywałem, a tym bardziej nie zamierzam pobiec na policję.
-Dlaczego? – nie byłam w stanie powstrzymać pustej ciekawości, jakby mi nie mogło wystarczyć, że się nie wygada. Pochyliłam się lekko w jego kierunku.

- Dlatego, że nieziemsko spodobała mi się pewna czerwonowłosa kryminalistka. – odpowiedział pewnym głosem z figlarnym błyskiem w czekoladowo brązowym oku okolonym długimi rzęsami.

wtorek, 4 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VII

No, półmetek za nami. Powoli zbliża się koniec przygód Marceliny i Nikodema, ale spokojnie będą następne teksty ;) Błędy i opinie mile widziane w komentarzach. -L.

7. Stałam tak od kilku minut wpatrując się w drewniane, lekko zniszczone drzwi. Zupełnie jakbym czekała aż to one odpowiedzą na dręczące mnie pytania. Serce mi waliło o żebra, jak dziki ptak, który chce się wydostać z klatki. Kolana drżały, a dłonie się trzęsły. Wzięłam parę głębszych oddechów. Raz, dwa, trzy. W końcu uniosłam rękę i zapukałam, wywołując charakterystyczny dźwięk i lekki ból kostek.
Już samo dotarcie tutaj było niemałym wyzwaniem. Kilka razy zatrzymywałam się i miałam zawracać. Jednak musiałam wiedzieć, po prostu musiałam. Dlatego teraz tu stoję i czekam aż ktoś  (nie ktoś tylko Nikodem) raczy mi otworzyć. Odwróciłam się, spoglądając na podwórko. Pomyślałam o tym, że druga ich strona była świadkiem kilku najlepszych chwil mojego życia. Wargi ułożyły się w smutny uśmiech. Usłyszałam szczęk otwieranego zamka. Ponownie się obróciłam i ujrzałam mojego… no właśnie, kogo? Kolegę? To było w tym momencie mało istotne, bo w drzwiach stał Nikodem ubrany jedynie w szare spodnie od piżamy, tak luźno zwisające, że zdawały się przeczyć prawom grawitacji. Uroczo rozczochrany, na boso i z kilkudniowym zarostem.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam? – zapytał skonfundowany.
-Witaj Nikodem, jak zwykle miło cię widzieć. Wpuścisz mnie? – zaczął coś mruczeć pod nosem, ale przesunął się z przejścia, pozwalając mi wejść.
Tyle wspomnień. Znajome odcienie szarości i brązu. Duże, przytłaczające meble. To dla mnie trudniejsze niż myślałam. Łzy zakręciły się w oczach i popłynęły strumieniami po policzkach. Spojrzałam na Nikodema i przypomniał mi się jeden wers refrenu piosenki „Blue jeans”: „Baby can you see through the tears?”  . Gdy tylko spostrzegł co się ze mną dzieje, podszedł i zgarnął w swoje niedźwiedzie objęcia.
-Jezu, co się stało? Stało się coś, prawda? Chodź, chcesz kakao? Albo herbatę? W zasadzie, to nie mam mleka, ani herbaty, ale nieważne. - Pewnie by tak gadał bez końca, ale ja wspięłam się na palce – pomimo moich gigantycznych koturn wciąż był wyższy głowę – i złożyłam pocałunek na jego miękkich wargach. Na chwilę zamarł w bezruchu, ale gdy minął pierwszy szok, przyciągnął mnie jeszcze bliżej, o ile to w ogóle możliwe. Kolejna nawałnica wspomnień. Ten sam dom, podobna sytuacja, inny mężczyzna.
Posłałam tą głupią przeszłość do wszystkich diabłów.  To się nie powtórzy. Nie może. A skoro już sypiemy cytatami, to przecież  „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy… Nanananana!”. Dlatego zacisnęłam mocniej powieki, a ręce zarzuciłam mu na szyję. Muszę go spytać czy używa jakiejś pomadki, bo to nie do pomyślenia, żeby facet miał tak cudownie miękkie usta!
Moje jakże filozoficzne przemyślenia przerwał tlen, a raczej jego brak. Osunęłam się na odległość wyciągniętej ręki i spróbowałam złapać oddech. Ściągnęłam moje monstrualne buty i z ulgą rozruszałam palce u stóp. Wierzchem dłoni otarłam wciąż wilgotne oczy, pociągnęłam nosem i nie pytając o drogę, skierowałam się do łazienki.
Łokciami oparłam się o umywalkę, spojrzałam na swoją zaczerwienią od płaczu twarz. Dobrze, że zdecydowałam się nie robić makijażu. Odkręciłam wodę, z kranu trysnął strumień chłodnej, życiodajnej cieczy. Zmoczyłam dłonie i ochlapałam buzię. Czekając aż woda wyschnie, zdążyłam się uspokoić na tyle aby wrócić do Nikodem i nierozpoczętej jeszcze rozmowy. Kilka głębszych oddechów. Strzepnęłam nieistniejące pyłki z rękawów koszuli. Ponownie zerknęłam na swoje odbicie. Nie wyglądałam źle. Lekko zarysowana linia szczęki, mały zgrabny nos, naturalnie długie rzęsy no i te włosy – czerwone jak płatki maków. Kiwnęłam sama sobie głową i w końcu wyszłam.
Nie znalazłam go w wiatrołapie, w sumie niedziwne, kto by sterczał w jednym miejscu przez ileś tam minut? Kontynuując poszukiwania skierowałam się do salonu połączonego z jadalnią i kuchnią. Stał tam, oparty o blat, wpatrując się w widok za oknem. Zupełnie jak ja cztery tygodnie temu. Boże, jak mogłam nie zauważyć, że jest do niego aż tak podobny? Sposób w jaki marszczy brwi i zaciska usta, gdy intensywnie nad czymś myśli. To jak teraz skrzyżował nogi w kostkach. Dobra, definitywny koniec rozpamiętywania przeszłości i niespełnionych, głupich marzeń jeszcze głupszej nastolatki.
Odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Odwrócił głowę i przyjrzał mi się uważnie. Stał tak przez jakiś czas i już myślałam, że się nie ruszy, ale w końcu odepchnął się i podszedł do mnie. Podobnie jak ja, zdążył się ogarnąć
- Co się stało, Calineczko? Dowiem się o co chodzi? – spytał marszcząc brwi w ten swój charakterystyczny sposób.
Położyłam mu dłonie na klatce piersiowej, zdarłam głowę i spojrzałam głęboko w oczy.
- Musimy pogadać i mam nadzieję, że tym razem nie zamierzasz uciec, bo to naprawdę długa i skomplikowana historia.
-Błagam tylko nie mów, że to chodzi o mojego brata. – pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale z mojego milczenia chyba wywnioskował, że to właśnie o Wiktorze będziemy rozmawiać. – Powinienem się bać…? – powoli, z namysłem pokiwałam głową.
-Tak – odpowiedziałam – powinieneś.
Przeszliśmy do salonu, usiedliśmy naprzeciwko siebie. I opowiedziałam mu wszystko, całą historię znajomości mojej i Wiktora. To jak go poznałam, gdy byłam naiwną siedemnastolatką, a on już dorosłym mężczyzną z bardzo poważnymi planami na przyszłość i kwitnącą karierą bestsellerowego pisarza. Każdy, nawet najmniejszy tekst jego autorstwa niemal od razu lądował na szczycie listy i utrzymywał się tam bardzo długo.  Przeszłam do tego jak relacja fanka – idol zmieniła się w uczennica – mistrz. Wspólnie spędzone pasjonujące popołudnia, kiedy musiałam wymykać  się z domu. Ponoć imponowała mu moja bezpośredniość i upór. Tak trwaliśmy przez półtora roku, no i stało się to co stać się musiało. Starałam się unikać najbardziej intymnych szczegółów dotyczących naszego romansu, mojego największego jak dotąd błędu, ale nie mogłam nie wspomnieć o jakże brawurowej i ostatecznej uciecze z domu. Kiedy rodzice odkryli co mnie łączy z Wiktorem kazali mi natychmiast zakończyć tę, ich zdaniem, nieodpowiedzialną znajomość. Ja, oczywiście bardzo dojrzale, oświadczyłam, że jestem już dorosła i mogę robić co chcę i z kim chcę. Spakowałam więc szybko kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby i trzaskając drzwiami wyrzekłam się rodzinnego ciepła. Naturalnie, pierwsze co, to udałam się do domu mojego „przyjaciela”.  Moje zdziwienie było tak bezbrzeżne, gdy drzwi otworzyła mi, w moim mniemaniu, już była narzeczona, że omal nie upadłam. Ale skoro była to co robi w jego domu i to w takim stroju? O ile absurdalnie krótki szlafroczek można nazwać strojem. W tym momencie opowieści poważnie się zawahałam, czy mogę mu wszystko powiedzieć? Czy jestem w stanie znowu komuś na tyle zaufać?
Nikodem chyba zauważył moje wahanie, bo zaproponował przerwę. Skinęłam głową na zgodę.
-Znajdzie się coś do picia? – zapytałam już zachrypniętym głosem.
-Eee.. Mogę ci zaoferować kawę lub wodę. – odpowiedział lekko zawstydzony, drapiąc się prawą ręką po karku.
-Jedno i drugie, poproszę. Kawę z cukrem, jeśli jest taka możliwość. –  mówię cicho.
Nie przeszłam jeszcze do sedna opowieści o swoim nieudanym dotychczasowym życiu uczuciowym, a już jestem wyczerpana. Nikodem poszedł do kuchni przygotować napoje. W tym czasie rozejrzałam się dokładniej po pomieszczeniu. Niewiele się zmieniło, pojawiło się kilka nowych zdjęć, za to zniknęły te starsze. Jedno z nich szczególnie zwróciło moją uwagę. Był na nim Nikodem, zdecydowanie młodszy, ale bardzo podobny, tak samo nieprzyzwoicie przystojny, obejmował jakąś dziewczynę, śliczną, filigranową osóbkę. Pasowali do siebie, bardzo. Piękni i szczęśliwi. Wracam na swoje miejsce na kanapie i czekam aż Nik przyniesie mi czarną, słodką, upragnioną kawę.
Już po kilku minutach  ogrzewałam, jak zwykle, lodowato zimne dłonie, trzymając w nich kubek. Szklanka pełna wody stała na stoliku tuż obok. Podciągnęłam kolana pod brodę i powoli sączyłam gorący napój. Czułam na sobie wyczekujący wzrok mojego słuchacza. Dlatego, unikając kontaktu wzrokowego, dokładnie przyjrzałam się wszystkim paznokciom pomalowanym koralowym lakierem. Opróżniłam niemal pół kubka, gdy zdecydowałam się na niego spojrzeć. Siedział sobie naprzeciwko, tak jak na początku mojego monologu, i wpatrywał się we mnie jakby próbował odgadnąć niezwykle skomplikowaną zagadkę. Już otworzyłam usta, żeby kontynuować, ale powiedziałam tylko:
-Mógłbyś mnie… przytulić? – lekko się zająknęłam przy ostatnim słowie.
On odetchnął z wyraźną ulgą, że nie musi znów bezczynnie siedzieć. Podszedł do mnie i objął. Po chwili zmieniliśmy pozycję. Leżeliśmy na tak zwaną łyżeczkę. Wtuliłam się w niego plecami, pozostając w pozycji embrionalnej. Było tak jakbyśmy się znali strasznie długo i darzyli bezgranicznym zaufaniem. Ucałował mnie w czubek głowy, co było dosyć rozczulające. Przymknęłam oczy, a z ust popłynął  kolejny potok słów, tworzących ciąg dalszy tej niezbyt szczęśliwej historii. Wyznałam mu wszystko, przestałam się zastanawiać, tylko mówiłam. Powiedziałam skąd się wzięła moja fascynacja cudzą własnością. Chciałam zwrócić na siebie uwagę rodziców, bo po tym jak opuściłam dom przestali się do mnie odzywać, zmienili nawet zamki w drzwiach. Czy rzeczywiście zasłużyłam sobie na takie potraktowanie? Pewnie tak, mimo wszystko było mi z tego powodu źle. Jednak to się zaczęło potem. Dopiero po wykonaniu planu, który wymyśliłyśmy razem z niedoszłą żoną Wiktora, Łucją. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dlatego nie mogło się nie udać, dlatego wciąż brukowce i portale poświęcone celebrytom interesują się osobą mojego byłego kochanka i dlatego jego śmierć do dzisiaj pozostaje tajemnicą, przynajmniej dla zdecydowanej większości.             Dobrze, że leżę do niego tyłem, wolę nie widzieć wyrazu jego twarzy, kiedy to z siebie wyduszę. Na wszelki wypadek zaciskam powieki z całej siły. Z kącika oka spływa mi pojedyncza łza. I w końcu mówię coś, czego prawdopodobnie będę strasznie żałować.

-Nikodem, ja… bra-brałam współudział w zabójstwie Wiktora.

sobota, 1 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VI

Strasznie bardzo przepraszam za tak długą nieobecność, ale miałam problem z dostępem do internetu itede. Jak zwykle czekam na opinie i dziękuję za komentarze. Buziaki. -L.

6. Cały ostatni miesiąc śmigałam między uczelnią i mieszkaniem Mata. Przedpołudnia miałam wypełnione zajęciami z zawiłości chemii jądrowej, a popołudnia i wieczory spędzałam pochylona nad różnego rodzaju planami, mapami i schematami. Przygotowania do Skubnij Tęczy zostały oficjalnie rozpoczęte. Z Mateuszem „zgodnie” stwierdziliśmy, że taka nazwa obecnie najważniejszej misji  będzie godna naszej dwójki. Naturalnie, ja ją zaproponowałam. On zgłosił coś w stylu Akcji Stulecia czy Milenium.
-Akcja stulecia, poważnie? – popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Nie podoba ci się? Przecież to absolutny klasyk. – odparł ze zdziwieniem malującym się na twarzy. – A ty kochasz klasyczne rozwiązania.
- Nie wtedy, gdy klasyka trąci kiczem. – powiedziałam z powagą w głosie.
- No dobrze, ale dlaczego ja mam się zgodzić na twoją nazwę? Skubnij Tęczy, co to w ogóle za pomysł?
- Idealnie do nas pasuje i przy okazji nie jest banalne.
- Pasuje? Do nas?! – zaczął wymachiwać  rękoma nad głową – Phi!
-Czy ty nie powinieneś się identyfikować z tęczą? – jego ręce zawisły bez ruchu w powietrzu, otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk  – Świetnie, czyli postanowione. – wypisałam dwa świetnie zgrane słowa u góry białej kartki papieru.
I wróciłam do rzeczywistości. Zacieniony ogródek jakiejś kawiarni, w której koniecznie chciała się spotkać ze mną Dominika. Spóźnia się, jak zwykle. Dobrze, że wzięłam ze sobą cos do czytania. Coś czyli nową książkę Carlosa Ruiz Zafona. Fabuła tak mnie wciągnęła, że przestałam ciągle z niecierpliwością zerkać na zegarek. Cieszyłam się chwilą wytchnienia. Rozsiadłam się wygodnie na ławce wyłożonej poduszkami. Chyba sobie kupię podobne  - będą pasować do mojego salonu. Wyciągnęłam rękę po szklankę na smukłej nóżce. Upiłam łyk, a ciepły, trochę zbyt słodki płyn zalał gardło. Pianka z mleka przywarła do górnej wargi. Przymknęłam powieki i niemal zamruczałam z przyjemności. Muszę sobie częściej fundować takie małe tête a tête z dobrą książką i  kubkiem kokosowego machiato. Wróciłam do lektury i porwały mnie przeżycia mieszkańców Hiszpanii pogrążonej w wojnie domowej.
Odłożyłam książkę i poruszyłam szyją aby ją trochę rozruszać. Pora się trochę rozerwać. Rozejrzałam się po  pozostałych klientach. Co jest? Same mamuśki z dziećmi w wózkach? Czego tu szuka osoba pokroju Domi? Niezależna podróżniczka, która wróciła dwa dni temu z wyprawy na Antarktydę, dla której mąż i dzieci to synonim niewoli.
Okay, szukam dalej. Mamuśka, mamuśka, jakiś prawnik, kolejna mamuśka. Wróć! Prawnik?  Z całą pewnością facet bez wózka przy boku. Wciśnięty w garnitur spod ręki, któregoś z tych włoskich projektantów. BlackBerry w dłoni, aktówka postawiona przy stoliku. Nachalna pewność siebie, niemal arogancja w ruchach. Tak, ten facet jest prawnikiem. Wysportowana sylwetka, idealnie ułożone  ciemne włosy. Złoty zegarek pyszniący się na nadgarstku i… O fuj! Co on ma na tym talerzyku? Czy to…? Zrobiło mi się niedobrze, popatrzyłam na niego z odrazą. Pewnie się zorientował, że ktoś mu się przygląda, bo odwrócił się i wbił we mnie wzrok. Spojrzał na mnie oceniająco. Z lubieżnym błyskiem w oku zbadał moją sylwetkę.
- A żebyś się udławił tym waflem ryżowym z kawiorem… - wymruczałam pod nosem i z powrotem zagłębiłam się w książce.
W końcu odpowiedni cel, pewnie nawet nie spostrzeże, że szpanerski zegarek zniknął z jego nadgarstka. Tylko jakby to zgrabnie rozegrać? Daleka kuzynka czy może zwykła kurtyzana? Po zastanowieniu stwierdziłam, że kuzynka będzie w sam raz. Już się miałam zbierać, gdy za plecami usłyszałam melodyjny głos mojej przyjaciółki, wykłócającej się o coś z kelnerem. Postanowiłam interweniować.
- Spokojnie, ta dama jest ze mną. – zwróciłam się do kelnera, który sprawiał wrażenie śmiertelnie przerażonego – Zajmę się tym -  przywołałam na usta zniewalający uśmiech.
Dominika, gdy tylko mnie dostrzegła zaniechała dyskusji i rzuciła mi się na ramiona. Wyściskałyśmy się i zaprowadziłam do stolika, znajdującego się w cieniu jakiegoś rozłożystego drzewa, chyba klonu.
Ją, w przeciwieństwie do Mata, znam stosunkowo krótko. Poznałyśmy się w szkole średniej, kiedy ja próbowałam zwiać ze znienawidzonej biologii, a ona akurat została wyrzucona z klasy. Pamiętam to jakby się zdarzyło kilka minut temu. Od razu znalazłyśmy wspólny język i podejrzewam, że już wtedy  byłyśmy pewne, iż zostaniemy przyjaciółkami.
-Kochanie, pamiętasz jak mi opowiadałaś przez telefon o tym nowo poznanym kolesiu, wtedy gdy mi marzł tyłek na południowych krańcach planety? – zapytała po chwili rozmowy w stylu „a pamiętasz…”.
- Ciężko zapomnieć, wypytywałaś o niego przez jakąś godzinę, a potem zażądałaś zdjęć, których nie mam i nie miałam, i wszelkich możliwych danych na jego temat. – to przy wspomnianej rozmowie telefonicznej z Domi zorientowałam się, że nie mam do Nikodem żadnego kontaktu, numeru telefonu czy mail‘ a, po prostu nic.
Tym sposobem od naszego pocałunku, po którym od razu uciekł z mojego lokum, minął niemal miesiąc, a od niego żadnej wiadomości. Liczyłam, że może wpadniemy na siebie w szkole, ale nic z tego. Odpuściłam, więc sobie tę krótkotrwałą znajomość, uznając ją za mało istotny epizod w moim życiu. Trochę szkoda, ale z drugiej strony byłam tak pochłonięta uczeniem się i przygotowaniami do Skubnij, że nie miałam czasu na odczuwanie, a co dopiero okazywanie zawodu.
- Czyli pamiętasz. Świetnie, patrz co znalazłam – powiedziała, wyciągając z torby jakiś drugorzędny brukowiec. Przysunęłam się do niej i na chwilę zamarłam wpatrując się w okładkę, na której znajdował się ON wraz z Nikodemem. Tytuł głosił:
„ZAGINIONY BRAT NIE ZAMIERZA WYJAWIAĆ SZCZEGÓŁÓW TRAGICZNEJ ŚMIERCI ZNANEGO PISARZA”
Zaschło mi w gardle, jak to „zaginiony brat?! Dopiero teraz spostrzegłam jak Nikodem jest podobny do NIEGO. Jakiż świat jest okrutny – pomyślałam z goryczą. A taka byłam pewna, że już nigdy więcej nie będę do TEGO wracać, że skutecznie przecięłam nić łączącą mnie z przeszłością. Przykra ironia losu, że pierwsza osoba, do której mogłabym coś więcej poczuć, okazuje się być JEGO bratem odnalezionym po latach.
Uśmiechnęłam się smutno, teraz to serio potrzebuję rozrywki. Mówię Dominice, że za chwilę wracam i kieruję się w stronę tego aroganta siedzącego opodal. Naciągam kapelusz tak aby zasłaniał jak najwięcej twarzy. Z każdym kolejnym krokiem poziom adrenaliny rośnie, serce zaczyna bić coraz szybciej. Jestem już wystarczająco blisko, chrząkam by zwrócić jego uwagę na moją osobę. Próbuję mu wcisnąć ten kit o naszym rzekomym pokrewieństwie. Oczywiście mi nie wierzy. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę. Nagle coś odwraca jego uwagę i wtedy zwinnym ruchem odpinam zegarek błyszczący w promieniach słońca, chowam go do kieszeni swetra. Myślę, że moje serce zaraz nie wytrzyma takiego tempa i padnę trupem na oczach tych wszystkich ludzi. Boże, kocham to uczucie!  Przepraszam za „pomyłkę” i wracam do swojego stolika. Uśmiecham się, tym razem łobuzersko, odwracam głowę i puszczam oczko do swojej ofiary. Siadam, Domi patrzy na mnie z nieukrywanym podziwem.
- Wyrabiasz się dziewczyno! To było absolutnie bezbłędne. – mówi teatralnym szeptem, przyłożywszy dłoń do ust. W odpowiedzi przykładam tylko palec wskazujący do warg, nakazując  jej milczenie, po czym obie wybuchamy serdecznym śmiechem zupełnie nieświadome tego, że facet, którego właśnie okradłam przygląda się nam badawczym, podejrzliwym wzrokiem.
-Halo? Dzień dobry. Czy dodzwoniłam się do redakcji tygodnika Gwiazdy, Gwiazdki, Gwiazdeczki? – zapytałam przymilnym głosikiem.
- Tak, w czym mogę pani pomóc? – usłyszałam odpowiedź jakiejś kobiety. Po głosie ciężko było stwierdzić ile ma lat.
-Świetnie, chciałabym przekazać pewne bardzo ciekawe informacje dotyczące śmierci Wiktora K. – samo wypowiedzenie JEGO imienia było dla mnie jednym z większych wyzwań.
-Tak…?
-Potrzebuję jednak pewnego kontaktu, żeby zweryfikować te wiadomości. Czy byłaby pani w stanie podać mi numer telefonu jego brata Nikodema?
-Obawiam się, że…- nie pozwoliłam jej dokończyć.
-Zapewniam panią, informacje, którymi chcę się podzielić są naprawdę bardzo interesujące. Jedyne co mogę pani na razie powiedzieć to: romans.
-Cóż, w takiej sytuacji chyba można zrobić wyjątek.
-Cudownie, wiedziałam, że się dogadamy. – podała mi jego adres, lepsze to niż nic.
To z Dominiką ustaliłam, że mimo wszystko, powinnam się skontaktować z Nikodemem. Zaraz po naszym spotkaniu pobiegłam do swojego mieszkania i zadzwoniłam do tego głupawego pisemka. Przyznaję, chciałam go zobaczyć, te jego lekko drwiące oczy, bujna czupryna, która miałam straszną ochotę potargać, żeby nie była tak idealna. Z zażenowaniem stwierdziłam, że chociaż spotkaliśmy się tylko kilka razy, to się za nim potwornie stęskniłam i wcale mi się to nie podobało.

Tego dnia wszystko w moim wyglądzie było zaplanowane. Od stroju, na który składały się czarne, dżinsowe ogrodniczki i biała koszula, po kolor paznokci u stóp. Nogawki spodni lekko podwinęłam. Założyłam sandałki na koturnie, a włosy zaplotłam w luźnego Francuza. Dorzuciłam broszkę i torebkę w stylu vintage.  Przejrzałam się   w lustrze i z satysfakcją stwierdziłam, iż wyglądam zadowalająco. Wyszłam z mieszkania, zamknęłam drzwi i ruszyłam pod, aż nazbyt dobrze, znany mi adres.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Skubnij tęczy cz. V

5. To jest chyba jakaś kpina! Jeśli tak dalej pójdzie to będę się musiała zgłosić do AA szybciej niż myślałam. Kac drugi dzień z rzędu?! Ja zwariuję… Wody! Ostrożnie przekręciłam się na drugi bok. O matko. Dlaczego jestem naga?! I jak znalazłam się w swoim pokoju? Co się w ogóle wczoraj stało? Okay, spokojnie.
Pamiętam, że nie dotarłam na zajęcia, bo mi cos odwaliło i postanowiłam sobie zemdleć na środku drogi. Potem spotkałam się z Nikodemem , a w zasadzie to on mi przybył na ratunek – pieprzony rycerzyk. Przystojny rycerzyk. Samej siebie nie muszę okłamywać. Jest pociągający, a wczoraj jeszcze odkryłam, że można  z nim normalnie porozmawiać. Wypiliśmy chyba po trzy kawy. Rzeczywiście były wyśmienite, ale jak teraz o nich pomyślę, to aż mi się zbiera na wymioty. On upierał się, żeby zamówić mi cos do jedzenia, więc udając pozorną niechęć, zgodziłam się naleśniki. Okazało się, że oprócz ogromnej irytacji umie wzbudzić u mnie niepohamowane wybuchy śmiechu. A później powiedział coś takiego, chyba o rodzinie, że od razu spochmurniałam. Naturalnie spytał się o co chodzi i tak dalej, ale ja tylko odpowiedziałam, że to nic takiego i może kiedyś mu o tym opowiem.  Nie wnikał. Kontynuowaliśmy naszą rozmowę, tyle że restaurację zamieniliśmy na klub, a kawę na coś mocniejszego. Chyba chwilę potańczyliśmy.  Nic więcej nie zapamiętałam. No ale chyba by nie wykorzystał sytuacji?! Chociaż może… W sumie, nic o nim nie wiem. Nie no, koniec tej łóżkowej filozofii, trzeba się ogarnąć. Powoli wstałam z łózka, rozglądając się czy nie ma pod ręką czegoś co mogłabym na siebie narzucić. Znalazłam jedynie rozciągnięty, lekko przepocony T-shirt. Zmarszczyłam nos. Nada się, ale chyba pora zrobić pranie. Ubrałam się, jeśli nie jest to zbyt ambitne określenie na założenie samej koszulki. Nie zaryzykowałam spojrzenia w lustro, bo bym pewnie pobudziła wszystkich sąsiadów.
Szłam w stronę łazienki, mrucząc pod nosem przekleństwa na niesprawiedliwości otaczającego mnie świata, gdy usłyszałam muzykę dobiegającą z salonu i intensywny zapach smażonego bekonu. Co jest kur… czę? Przywarłam do ściany i przedostałam się do jadalni idąc tak jak aktorzy w starych kryminałach.  Wychyliłam głowę, żeby dostrzec intruza i… zbaraniałam. Co on robi w mojej kuchni?! W dodatku w samych bokserkach! Fakt, ulga jaka mnie zalała była ogromna, ale zaraz sobie przypomniałam, że przecież obudziłam się naga i nie wiem co się stało wczorajszej nocy. Nie pozostało mi nic innego jak się ujawnić.
-Czy wolno mi spytać co robisz w MOJEJ kuchni i to tak nieubrany?
-O Marcelina, witaj. Jak zwykle, wyglądasz olśniewająco. Jajecznica czy sadzone? – znacząco spojrzał na patelnię i foremkę z jajkami, którą trzymał w dłoni.
Oniemiała wpatrywałam się w jego wspaniale wyrzeźbiony brzuch i szerokie ramiona. Całkiem nieźle się komponował ze stylem w jakim urządzona została kuchnia. Proste, jasne meble, przestrzeń i dużo światła, można powiedzieć, że zapełniał pustkę, jaka w niej panowała i oczywiście nadawał całości nieco drapieżny wygląd. Czy, gdyby jednak wykorzystał moje zamroczenie wywołane nadmiarem alkoholu, to byłoby takie straszne? Słysząc swoje myśli aż nabrałam ochoty by podejść do najbliższej ściany i porządnie się uderzyć w głowę.
-Wiesz, że ten fragment materiału, którym się owinąłeś, to fartuszek odziedziczony po ukochanej babci?
-Rozumiem, wolałabyś, żebym się go pozbył? - na policzki wypłynął mi zdradziecki rumieniec, spuściłam wzrok nagle zainteresowana palcami u stóp.
W całym moim dotychczasowym życiu tylko jeden facet tak na mnie działał i wcale nie skończyło się to dobrze. Gdzie mój domek z ogródkiem i gromadka dzieci? Gdzie szczęśliwe, spokojne i kochające się małżeństwo? Nigdy więcej – pomyślałam.
-Yym… Chyba się skuszę na sadzone, dwa, do tego pomidor z odrobiną soli i szklanka soku pomarańczowego. – na to on uśmiechnął się tylko półgębkiem i sprawnym ruchem wbił jajka na patelnię.
Nie chciałam bezczynnie stać we własnej kuchni, więc z szuflad wyjęłam talerze i sztućce. Za plecami usłyszałam jak Nikodem się krztusi. Nie zwracając na niego uwagi, postawiłam naczynia na stole. Dopiero wtedy odwróciłam się  i zapytałam:
-Coś się stało? – podszedł i podał mi szklankę z pomarańczowym płynem. Upiłam łyk i uniosłam brew w celu ponaglenia odpowiedzi.
- Nie chwaliłaś się wczoraj, że chodzisz po domu bez bielizny… - on się lekko zarumienił, a ja oplułam go sokiem, który właśnie miałam połknąć. Poczekałam aż kaszel ustanie.
- Czy ja się nie przesłyszałam? – zmrużyłam oczy.
- Och… No wiesz, bardzo kusa jest ta twoja koszulka. – dopiero, gdy to powiedział przypomniałam sobie, że wcześniej nie miałam w planach wizyty w kuchni tylko szybka wyprawę do łazienki. Nagle poczułam charakterystyczny zapach spalenizny.
- Chyba coś przypaliłeś. – pytająco uniósł brwi, a ja pokazałam palcem na kuchenkę, znajdującą się za jego plecami.
Obrócił się i z niewiarygodną prędkością znalazł się z powrotem w kuchni. Wyłączył płytę indukcyjną i podniósł patelnię z zapałem dmuchając na sczerniała masę, którą, w niezbyt odległej przeszłości, można było nazwać jajkami. Z rezygnacją pokręciłam głową, zastanawiając się czemu mnie to spotyka i dlaczego wydaje mi się, że podobne zdarzenie miało już kiedyś miejsce. Moje rozważania przerwał nagły wrzask. Podniosłam wzrok, to Nikodem oparł się dłonią o gorący jeszcze palnik. Pomimo powagi sytuacji nie byłam w stanie powstrzymać śmiechu. Spojrzał na mnie z naganą w brązowych oczach, ale po chwili sam tez zaczął chichotać.
Gdy już się oboje uspokoiliśmy, zrobiłam po koktajlu proteinowym o smaku bananowym. Usiedliśmy przy średniej wielkości, dębowym stole. Przez moment trwaliśmy w krępującej ciszy, ale uznałam, że muszę się dowiedzieć co wczoraj się dokładnie stało.
- Może zechcesz mi w końcu wyjaśnić jakim sposobem obudziłam się w swoim łóżku, naga i co ty robisz w moim mieszkaniu? Bo my chyba nie…? – wykonałam bliżej nieokreślony gest rękoma w powietrzu – No wiesz…
- Czy wylądowaliśmy razem w łóżku? Nie. Nie żebym nie chciał, ale bez obrazy, masz dziwny śmiech jak jesteś pijana i to działa jakoś tak niezbyt korzystnie na potencję. Swoją drogą całkiem niezły ten shake czy co to tam jest. – patrzyłam na niego i z każdym słowem moje oczy robiły się większe, a usta otwierały się szerzej. Bezpośredni to on jest, nie ma co.
- Dobrze, więc co się wczoraj stało?
- Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć?
-Tak!
- Jak sobie chcesz. – wzruszył ramionami, pociągnął łyk koktajlu i kontynuował – Nie jestem przekonany dlaczego wczoraj byłaś taka roztrzęsiona może przez to omdlenie…? Nieważne, w każdym razie, jak już się dorwałaś do drinków, to stwierdziłaś, że raz się żyje i chciałaś spróbować każdego. Ta libacja alkoholowa trwała ładnych parę godzin, ale jak się zaczęłaś przystawiać do barmana, żeby postawił ci kolejnego drinka na koszt firmy postanowiłem interweniować. Podałaś adres i przyjechaliśmy. Nie wiedziałem czy można cię zostawić samą w takim stanie, więc przespałem się na kanapie, tyle.
-Wszystko jasne, ale dlaczego spałam bez ubrań?
-Tego to nie wiem.
-Czyżby?
- Wolałabyś się dowiedzieć, że zrobiłaś striptiz? Że próbowałaś mnie uwieść? Serio?
- Słucham?! Powiedz, że to żart. – nie odpowiedział tylko dopił koktajl, zrobiłam to samo i się podniosłam.

Zebrałam puste szklanki i wstawiłam je do zmywarki. Oparłam się o drewniany blat, wzięłam kilka głębszych oddechów. Wyjrzałam przez okno, ale nic ciekawego nie działo się na podwórku. Zorientowałam się, że stoi nade mną Nikodem i uporczywie się we mnie wpatruje, jakby próbował rozwiązać jakąś zagadkę. Uniosłam dumnie głowę i wyzywająco spojrzałam mu w oczy. Po kilku sekundach tej walki na spojrzenia postanowiłam w końcu odejść, ale on złapał mnie za nadgarstek, pochylił się i wpił ustami w moje rozgrzane, lekko spierzchnięte wargi. Podniósł mnie, posadził na blacie. Oplotłam go nogami w pasie. To było tak szokujące i jednocześnie elektryzujące. Nagle zadzwonił telefon. On odskoczył, a ja, wpatrując się w jego orzechowe tęczówki, nie mogłam sobie przypomnieć dlaczego wydają się takie znajome.