Powered By Blogger

piątek, 7 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VIII

Ludzie, żydzę o jakikolwiek komentarz! Chociaż jeden, taki malutki... Będzie mi wtedy niesamowicie miło i tak dalej. :') Część ósma - jeszcze tylko cztery przed Wami. ;)

8. Siedziałam na parapecie, wpatrując się w ostatnie promienie zachodzącego, kwietniowego słońca. Wpadając przez okno, tworzyły pojedyncze jasne plamy na zmatowiałej, drewnianej podłodze. Trwałam w bezruchu już od kilku godzin, ale pomimo dawno zesztywniałych kończyn, nie zamierzałam się stąd ruszyć, przynajmniej na razie.
Rozejrzałam się po moim niewielkim schronie. Przytłaczający skos dachu, który nie stanowił problemu dla kogoś mojego wzrostu. Zepsute rowery, za małe narty, konik już tylko na jednym biegunie. To wszystko pokryte firanką z kurzu i pajęczyn było jak dobrzy, milczący przyjaciele.
Strych. Moja kryjówka odkąd pamiętam. Nikt tu nigdy nie zaglądał. Bo po co? Żeby popatrzeć sobie na stare, niechciane, zniszczone rupiecie? Bez sensu, prawda? Ale moim powodem była potrzeba odizolowania, chociaż krótkotrwałej samotności.
 Przed oczyma przesunęły mi się obrazy z ostatniej rozmowy. Uwierzył mi, niemal od razu. Wystarczyło wyjaśnić kilka nie do końca klarownych faktów, o których niewielu miało pojęcie. Oczywiście, trochę zabolało, że właściwie bez problemu przyjął do wiadomości, iż mogłam mieć swój udział w śmierci jego brata. Ale czy nie tego właśnie chciałam? Żeby wiedział? Cóż, teraz trzeba się zmierzyć z zachciankami i niezbyt chwalebną przeszłością.
Skierowałam wzrok na kubek z resztką zimnej, czerwonej herbaty. Wyciągnęłam prawą rękę aby uchwycić w dłoń czarne ucho, ale zamiast tego potrąciłam tylko kubek, który spadł na podłogę i rozbił się z trzaskiem. Czerwonawa substancja rozlała się, tworząc cudnej urody kałużę.
- Urwał nać! – mruknęłam pod nosem.
A to wszystko dlatego że w tylnej kieszeni spodni niespodziewanie zawibrował telefon. Zerwałam się na równe nogi, wyjęłam telefon. Ręce mi tak drżały, że udało mi się odebrać dopiero za czwartym razem. Przyłożyłam komórkę do ucha.
- Tak, słucham…? – zapytałam tak mocno zachrypniętym głosem, że sama nie do końca zrozumiałam co mówię. Odchrząknęłam i ponowiłam próbę, tym razem z lepszym skutkiem. Usłyszałam odpowiedź.
- Musimy się spotkać.  – nie wiedziałam co odpowiedzieć, głos uwięzł mi gdzieś w okolicach krtani, a Nikodem kontynuował – Możesz przyjść do kawiarni, do której cię zabrałem, gdy zemdlałaś? Trafisz tam w ogóle? – mówił szybko,  było słychać jak bardzo jest spięty, ale kto by nie był po wyznaniu, którym go uraczyłam?
-Och.. Tak, chyba tak! – niemal wykrzyknęłam. – Powiedz mi tylko za ile czasu mam tam być? – zapytałam pełna życiodajnej nadziei i śmiertelnego strachu jednocześnie.
- Wyrobisz się w pół godziny? – czy on do reszty zwariował?! Jaka dziewczyna wyrobiłaby się w trzydzieści marnych minut?
- Jasne, pół godziny będzie w sam raz. – odpowiedziałam i chyba tylko samej sobie pokiwałam głową.
Rozłączył się, a ja pędem ruszyłam do łazienki, ignorując szczątki ukochanego kubka spoczywające na podłodze. Później się tym zajmę.
Gotowa do wyjścia byłam po dwudziestu minutach. Nie byłam pewna czy jasne spodnie, czarny, odrobinę za duży sweter z dekoltem w łódkę i trampki są odpowiednie, ale nie miałam zbyt dużo czasu do namysłu. Odpuściłam sobie nawet makijaż, jedynie usta pociągając nawilżającą pomadką. Włosy upięłam w luźnego koczka na czubku głowy, były już lekko przetłuszczone, ale poskąpiono mi czasu na mycie, suszenie i modelowanie. Ostatni rzut oka na odbicie w lustrze, złapałam torbę, w której były klucze i portfel wraz z telefonem,  i już byłam za drzwiami mieszkania spiesząc na spotkanie.
Stres zaatakował tuż przed przeszklonymi drzwiami. Już miałam uciekać, gdy dostrzegłam przygarbioną postać Nikodema, siedzącego w rogu maleńkiej sali. Podwinięte rękawy koszuli podkreślały mięśnie ramion. Wyglądał na przytłoczonego.
Spojrzałam na zegarek – pięć minut spóźnienia. Wzięłam głębszy oddech i pchnęłam szklane drzwi. Już bez wahania podeszłam do stolika i usiadłam naprzeciwko Nikodema.
- Przepraszam za spóźnienie. – powiedziałam, stawiając torbę przy krześle.
- Nic nie szkodzi, zmieściłaś w przysługującym ci kwadransie akademickim. – odpowiedział, a jego miękkie wargi wygięły się w delikatnym uśmiechu.
                Ulżyło mi, gdy zażartował, może jednak nie będzie tak źle? Rozejrzałam się, zawołałam kelnera i złożyłam zamówienie na panna cottę z sosem truskawkowym oraz świeżo wyciskany sok pomarańczowy.
 Spojrzałam na niego. Wpatrzony w swoją szklankę z wodą sprawiał wrażenie melancholijnego. Milczy, ja też milczę. To nie do mnie należy rozpoczęcie tej rozmowy. Siedzieliśmy w niezręcznej ciszy dopóki nie dostałam swojego zamówienia. Wymruczałam pod nosem podziękowania i upijam łyk orzeźwiającego napoju. Założyłam nogę na nogę, palcami nerwowo bawiłam się srebrnym wisiorkiem, który trafił do kolekcji na samym początku, i czekałam. W końcu się odezwał.
- W jakim stopniu byłaś w to wszystko zaangażowana? – zapytał i popatrzył mi w oczy.
- Jeśli pytasz czy to ja wykonałam decydujący, to odpowiedź brzmi: nie. – odpowiedziałam niemal od razu, odpuszczając sobie przekładnie zawieszki między palcami.
- Więc jaki był twój udział w tym wszystkim? Co takiego zrobiłaś? Okradłaś go? – ostatnie pytanie wywołało coś na kształt ukłucia w klatce piersiowej. Przecież nigdy nie przejmowałam się opinią innych. Dlaczego zatem ta zgryźliwość wywołała taką reakcję?
-Niby nic specjalnego, ale jednak istotnego. – zaczęłam wywód. – Pewnie wiesz, że Wiktor miał problemy z sercem. Maja, jego narzeczona, wpadła na pomysł aby wykorzystać tę wadę na naszą korzyść. Jako pielęgniarka wiedziała co robić. Plan był prosty, ale dobry. Ja miałam go zwabić do domku i poczęstować winem, do którego ona dosypała jakiś środek, nie chciałam wiedzieć co to było. W pewnym sensie postanowiłam jej zaufać , w końcu nic tak nie zbliża do siebie kobiet jak wspólny wróg. – w tym momencie lekko się uśmiechnęłam. -  Wino, cały ten teatrzyk, to miało być uczczenie mojego „wyswobodzenia się” spod opieki rodziców. Później miałam mu powiedzieć, żeby zaczekał na mnie w sypialni, żebym mogła się lekko odświeżyć w łazience. I do tej pory wszystko szło gładko, bez problemów, ale wtedy naszły mnie wątpliwości. Czy zemsta przyniesie ulgę zranionemu sercu? Czy coś w ogóle może ją dać? Na szczęście, w łazience czekała Maja z moją torbą pełną pospiesznie spakowanych ubrań. – nerwowo potarłam dłońmi o uda. – Chyba się popłakałam, ale nie pamiętam dokładnie. Wiem, że mnie przytuliła, ucałowała w czoło i kazała na siebie uważać. Trochę dziwna relacja jak na zdradzaną narzeczoną i kochankę, co? Obie go kochałyśmy, ale jak widać to nie był ten rodzaj miłości, który zdarza się raz w życiu. Uciekłam przez okno, resztę pozostawiając Mai. On powinien już wtedy spać, a ona według planu  po prostu wstrzyknęła mu powietrze do krwioobiegu. Potem zadzwoniła na pogotowie jako zrozpaczona ukochana. Rankę po ukłuciu miała wytłumaczyć tym, że próbowało go ratować podając jakieś coś. Wszyscy uwierzyli, bo była zarówno życiową partnerką jak i pielęgniarką znanego pisarza chorego na arytmię. Obyło się bez sekcji zwłok. Nigdy już jej nie widziałam ani się z nią kontaktowałam. Nie poszłam nawet na jego pogrzeb. Tamtej nocy schronienia udzieliła mi Dominika, miała już wtedy własne mieszkanie, a ponieważ chciałam być z nią fair opowiedziała jej wszystko. Do dnia dzisiejszego tylko ona wiedziała. Nie pochwaliłam się nawet Matowi, chociaż pewnie się czegoś tam domyślał, ale nigdy nie zadawał pytań. Chyba po prostu wolałby, żebym sama się przyznała. – tu urwałam swoją wypowiedź, bo już nie miałam nic więcej do powiedzenia.
                Siedziałam wpatrzona w nieruszony deser, na który nie miałam już najmniejszej ochoty. Bałam się podnieść wzrok, żeby przypadkiem nie napotkać oskarżycielskiego spojrzenia Nikodema. Znowu zaczęłam pocierać palcami zawieszkę w kształcie krzyża z kokardką.
- Ale teraz opowiadasz o tym mi, dlaczego? – zapytał spokojnym głosem.
                Spodziewałam się tego pytania, ale i tak się jeszcze bardziej zestresowałam. Ja i takie wyznanie? To przecież niedorzeczne. Popatrzyłam na niego. Żadnych niemych oskarżeń, tylko coś na kształt zaciekawienia. Zaczerpnęłam dużo powietrza i w końcu to powiedziałam.
- Bo widzisz… Polubiłam cię. Co jest dosyć frustrujące, bo po historii z Wiktorem nie chciałam powtórki.  Jesteś okrutnie denerwujący, ale opiekuńczy, zabawny i cholernie przystojny, a na dodatek okazuje się, że jesteś jego bratem. – przy każdym epitecie prostowałam jeden z palców lewej dłoni.   – Chcę, żebyś mi ufał, wiedział na czym stoisz i z kim się zadajesz. A teraz mogę mieć tylko nadzieję, że nie nagrywałeś tej rozmowy i nie popędzisz zaraz na policję albo do mediów. – powiedziałam to wszystko jednym tchem.
- Cóż, bardzo schlebia mi twoja odpowiedź. – spojrzał mi wyzywająco w oczy – Ale nie jestem aż tak sprytny, nic nie nagrywałem, a tym bardziej nie zamierzam pobiec na policję.
-Dlaczego? – nie byłam w stanie powstrzymać pustej ciekawości, jakby mi nie mogło wystarczyć, że się nie wygada. Pochyliłam się lekko w jego kierunku.

- Dlatego, że nieziemsko spodobała mi się pewna czerwonowłosa kryminalistka. – odpowiedział pewnym głosem z figlarnym błyskiem w czekoladowo brązowym oku okolonym długimi rzęsami.

wtorek, 4 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VII

No, półmetek za nami. Powoli zbliża się koniec przygód Marceliny i Nikodema, ale spokojnie będą następne teksty ;) Błędy i opinie mile widziane w komentarzach. -L.

7. Stałam tak od kilku minut wpatrując się w drewniane, lekko zniszczone drzwi. Zupełnie jakbym czekała aż to one odpowiedzą na dręczące mnie pytania. Serce mi waliło o żebra, jak dziki ptak, który chce się wydostać z klatki. Kolana drżały, a dłonie się trzęsły. Wzięłam parę głębszych oddechów. Raz, dwa, trzy. W końcu uniosłam rękę i zapukałam, wywołując charakterystyczny dźwięk i lekki ból kostek.
Już samo dotarcie tutaj było niemałym wyzwaniem. Kilka razy zatrzymywałam się i miałam zawracać. Jednak musiałam wiedzieć, po prostu musiałam. Dlatego teraz tu stoję i czekam aż ktoś  (nie ktoś tylko Nikodem) raczy mi otworzyć. Odwróciłam się, spoglądając na podwórko. Pomyślałam o tym, że druga ich strona była świadkiem kilku najlepszych chwil mojego życia. Wargi ułożyły się w smutny uśmiech. Usłyszałam szczęk otwieranego zamka. Ponownie się obróciłam i ujrzałam mojego… no właśnie, kogo? Kolegę? To było w tym momencie mało istotne, bo w drzwiach stał Nikodem ubrany jedynie w szare spodnie od piżamy, tak luźno zwisające, że zdawały się przeczyć prawom grawitacji. Uroczo rozczochrany, na boso i z kilkudniowym zarostem.
-Skąd wiesz gdzie mieszkam? – zapytał skonfundowany.
-Witaj Nikodem, jak zwykle miło cię widzieć. Wpuścisz mnie? – zaczął coś mruczeć pod nosem, ale przesunął się z przejścia, pozwalając mi wejść.
Tyle wspomnień. Znajome odcienie szarości i brązu. Duże, przytłaczające meble. To dla mnie trudniejsze niż myślałam. Łzy zakręciły się w oczach i popłynęły strumieniami po policzkach. Spojrzałam na Nikodema i przypomniał mi się jeden wers refrenu piosenki „Blue jeans”: „Baby can you see through the tears?”  . Gdy tylko spostrzegł co się ze mną dzieje, podszedł i zgarnął w swoje niedźwiedzie objęcia.
-Jezu, co się stało? Stało się coś, prawda? Chodź, chcesz kakao? Albo herbatę? W zasadzie, to nie mam mleka, ani herbaty, ale nieważne. - Pewnie by tak gadał bez końca, ale ja wspięłam się na palce – pomimo moich gigantycznych koturn wciąż był wyższy głowę – i złożyłam pocałunek na jego miękkich wargach. Na chwilę zamarł w bezruchu, ale gdy minął pierwszy szok, przyciągnął mnie jeszcze bliżej, o ile to w ogóle możliwe. Kolejna nawałnica wspomnień. Ten sam dom, podobna sytuacja, inny mężczyzna.
Posłałam tą głupią przeszłość do wszystkich diabłów.  To się nie powtórzy. Nie może. A skoro już sypiemy cytatami, to przecież  „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy… Nanananana!”. Dlatego zacisnęłam mocniej powieki, a ręce zarzuciłam mu na szyję. Muszę go spytać czy używa jakiejś pomadki, bo to nie do pomyślenia, żeby facet miał tak cudownie miękkie usta!
Moje jakże filozoficzne przemyślenia przerwał tlen, a raczej jego brak. Osunęłam się na odległość wyciągniętej ręki i spróbowałam złapać oddech. Ściągnęłam moje monstrualne buty i z ulgą rozruszałam palce u stóp. Wierzchem dłoni otarłam wciąż wilgotne oczy, pociągnęłam nosem i nie pytając o drogę, skierowałam się do łazienki.
Łokciami oparłam się o umywalkę, spojrzałam na swoją zaczerwienią od płaczu twarz. Dobrze, że zdecydowałam się nie robić makijażu. Odkręciłam wodę, z kranu trysnął strumień chłodnej, życiodajnej cieczy. Zmoczyłam dłonie i ochlapałam buzię. Czekając aż woda wyschnie, zdążyłam się uspokoić na tyle aby wrócić do Nikodem i nierozpoczętej jeszcze rozmowy. Kilka głębszych oddechów. Strzepnęłam nieistniejące pyłki z rękawów koszuli. Ponownie zerknęłam na swoje odbicie. Nie wyglądałam źle. Lekko zarysowana linia szczęki, mały zgrabny nos, naturalnie długie rzęsy no i te włosy – czerwone jak płatki maków. Kiwnęłam sama sobie głową i w końcu wyszłam.
Nie znalazłam go w wiatrołapie, w sumie niedziwne, kto by sterczał w jednym miejscu przez ileś tam minut? Kontynuując poszukiwania skierowałam się do salonu połączonego z jadalnią i kuchnią. Stał tam, oparty o blat, wpatrując się w widok za oknem. Zupełnie jak ja cztery tygodnie temu. Boże, jak mogłam nie zauważyć, że jest do niego aż tak podobny? Sposób w jaki marszczy brwi i zaciska usta, gdy intensywnie nad czymś myśli. To jak teraz skrzyżował nogi w kostkach. Dobra, definitywny koniec rozpamiętywania przeszłości i niespełnionych, głupich marzeń jeszcze głupszej nastolatki.
Odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Odwrócił głowę i przyjrzał mi się uważnie. Stał tak przez jakiś czas i już myślałam, że się nie ruszy, ale w końcu odepchnął się i podszedł do mnie. Podobnie jak ja, zdążył się ogarnąć
- Co się stało, Calineczko? Dowiem się o co chodzi? – spytał marszcząc brwi w ten swój charakterystyczny sposób.
Położyłam mu dłonie na klatce piersiowej, zdarłam głowę i spojrzałam głęboko w oczy.
- Musimy pogadać i mam nadzieję, że tym razem nie zamierzasz uciec, bo to naprawdę długa i skomplikowana historia.
-Błagam tylko nie mów, że to chodzi o mojego brata. – pokręcił głową ze zrezygnowaniem, ale z mojego milczenia chyba wywnioskował, że to właśnie o Wiktorze będziemy rozmawiać. – Powinienem się bać…? – powoli, z namysłem pokiwałam głową.
-Tak – odpowiedziałam – powinieneś.
Przeszliśmy do salonu, usiedliśmy naprzeciwko siebie. I opowiedziałam mu wszystko, całą historię znajomości mojej i Wiktora. To jak go poznałam, gdy byłam naiwną siedemnastolatką, a on już dorosłym mężczyzną z bardzo poważnymi planami na przyszłość i kwitnącą karierą bestsellerowego pisarza. Każdy, nawet najmniejszy tekst jego autorstwa niemal od razu lądował na szczycie listy i utrzymywał się tam bardzo długo.  Przeszłam do tego jak relacja fanka – idol zmieniła się w uczennica – mistrz. Wspólnie spędzone pasjonujące popołudnia, kiedy musiałam wymykać  się z domu. Ponoć imponowała mu moja bezpośredniość i upór. Tak trwaliśmy przez półtora roku, no i stało się to co stać się musiało. Starałam się unikać najbardziej intymnych szczegółów dotyczących naszego romansu, mojego największego jak dotąd błędu, ale nie mogłam nie wspomnieć o jakże brawurowej i ostatecznej uciecze z domu. Kiedy rodzice odkryli co mnie łączy z Wiktorem kazali mi natychmiast zakończyć tę, ich zdaniem, nieodpowiedzialną znajomość. Ja, oczywiście bardzo dojrzale, oświadczyłam, że jestem już dorosła i mogę robić co chcę i z kim chcę. Spakowałam więc szybko kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby i trzaskając drzwiami wyrzekłam się rodzinnego ciepła. Naturalnie, pierwsze co, to udałam się do domu mojego „przyjaciela”.  Moje zdziwienie było tak bezbrzeżne, gdy drzwi otworzyła mi, w moim mniemaniu, już była narzeczona, że omal nie upadłam. Ale skoro była to co robi w jego domu i to w takim stroju? O ile absurdalnie krótki szlafroczek można nazwać strojem. W tym momencie opowieści poważnie się zawahałam, czy mogę mu wszystko powiedzieć? Czy jestem w stanie znowu komuś na tyle zaufać?
Nikodem chyba zauważył moje wahanie, bo zaproponował przerwę. Skinęłam głową na zgodę.
-Znajdzie się coś do picia? – zapytałam już zachrypniętym głosem.
-Eee.. Mogę ci zaoferować kawę lub wodę. – odpowiedział lekko zawstydzony, drapiąc się prawą ręką po karku.
-Jedno i drugie, poproszę. Kawę z cukrem, jeśli jest taka możliwość. –  mówię cicho.
Nie przeszłam jeszcze do sedna opowieści o swoim nieudanym dotychczasowym życiu uczuciowym, a już jestem wyczerpana. Nikodem poszedł do kuchni przygotować napoje. W tym czasie rozejrzałam się dokładniej po pomieszczeniu. Niewiele się zmieniło, pojawiło się kilka nowych zdjęć, za to zniknęły te starsze. Jedno z nich szczególnie zwróciło moją uwagę. Był na nim Nikodem, zdecydowanie młodszy, ale bardzo podobny, tak samo nieprzyzwoicie przystojny, obejmował jakąś dziewczynę, śliczną, filigranową osóbkę. Pasowali do siebie, bardzo. Piękni i szczęśliwi. Wracam na swoje miejsce na kanapie i czekam aż Nik przyniesie mi czarną, słodką, upragnioną kawę.
Już po kilku minutach  ogrzewałam, jak zwykle, lodowato zimne dłonie, trzymając w nich kubek. Szklanka pełna wody stała na stoliku tuż obok. Podciągnęłam kolana pod brodę i powoli sączyłam gorący napój. Czułam na sobie wyczekujący wzrok mojego słuchacza. Dlatego, unikając kontaktu wzrokowego, dokładnie przyjrzałam się wszystkim paznokciom pomalowanym koralowym lakierem. Opróżniłam niemal pół kubka, gdy zdecydowałam się na niego spojrzeć. Siedział sobie naprzeciwko, tak jak na początku mojego monologu, i wpatrywał się we mnie jakby próbował odgadnąć niezwykle skomplikowaną zagadkę. Już otworzyłam usta, żeby kontynuować, ale powiedziałam tylko:
-Mógłbyś mnie… przytulić? – lekko się zająknęłam przy ostatnim słowie.
On odetchnął z wyraźną ulgą, że nie musi znów bezczynnie siedzieć. Podszedł do mnie i objął. Po chwili zmieniliśmy pozycję. Leżeliśmy na tak zwaną łyżeczkę. Wtuliłam się w niego plecami, pozostając w pozycji embrionalnej. Było tak jakbyśmy się znali strasznie długo i darzyli bezgranicznym zaufaniem. Ucałował mnie w czubek głowy, co było dosyć rozczulające. Przymknęłam oczy, a z ust popłynął  kolejny potok słów, tworzących ciąg dalszy tej niezbyt szczęśliwej historii. Wyznałam mu wszystko, przestałam się zastanawiać, tylko mówiłam. Powiedziałam skąd się wzięła moja fascynacja cudzą własnością. Chciałam zwrócić na siebie uwagę rodziców, bo po tym jak opuściłam dom przestali się do mnie odzywać, zmienili nawet zamki w drzwiach. Czy rzeczywiście zasłużyłam sobie na takie potraktowanie? Pewnie tak, mimo wszystko było mi z tego powodu źle. Jednak to się zaczęło potem. Dopiero po wykonaniu planu, który wymyśliłyśmy razem z niedoszłą żoną Wiktora, Łucją. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dlatego nie mogło się nie udać, dlatego wciąż brukowce i portale poświęcone celebrytom interesują się osobą mojego byłego kochanka i dlatego jego śmierć do dzisiaj pozostaje tajemnicą, przynajmniej dla zdecydowanej większości.             Dobrze, że leżę do niego tyłem, wolę nie widzieć wyrazu jego twarzy, kiedy to z siebie wyduszę. Na wszelki wypadek zaciskam powieki z całej siły. Z kącika oka spływa mi pojedyncza łza. I w końcu mówię coś, czego prawdopodobnie będę strasznie żałować.

-Nikodem, ja… bra-brałam współudział w zabójstwie Wiktora.

sobota, 1 marca 2014

Skubnij tęczy cz. VI

Strasznie bardzo przepraszam za tak długą nieobecność, ale miałam problem z dostępem do internetu itede. Jak zwykle czekam na opinie i dziękuję za komentarze. Buziaki. -L.

6. Cały ostatni miesiąc śmigałam między uczelnią i mieszkaniem Mata. Przedpołudnia miałam wypełnione zajęciami z zawiłości chemii jądrowej, a popołudnia i wieczory spędzałam pochylona nad różnego rodzaju planami, mapami i schematami. Przygotowania do Skubnij Tęczy zostały oficjalnie rozpoczęte. Z Mateuszem „zgodnie” stwierdziliśmy, że taka nazwa obecnie najważniejszej misji  będzie godna naszej dwójki. Naturalnie, ja ją zaproponowałam. On zgłosił coś w stylu Akcji Stulecia czy Milenium.
-Akcja stulecia, poważnie? – popatrzyłam na niego z politowaniem.
- Nie podoba ci się? Przecież to absolutny klasyk. – odparł ze zdziwieniem malującym się na twarzy. – A ty kochasz klasyczne rozwiązania.
- Nie wtedy, gdy klasyka trąci kiczem. – powiedziałam z powagą w głosie.
- No dobrze, ale dlaczego ja mam się zgodzić na twoją nazwę? Skubnij Tęczy, co to w ogóle za pomysł?
- Idealnie do nas pasuje i przy okazji nie jest banalne.
- Pasuje? Do nas?! – zaczął wymachiwać  rękoma nad głową – Phi!
-Czy ty nie powinieneś się identyfikować z tęczą? – jego ręce zawisły bez ruchu w powietrzu, otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk  – Świetnie, czyli postanowione. – wypisałam dwa świetnie zgrane słowa u góry białej kartki papieru.
I wróciłam do rzeczywistości. Zacieniony ogródek jakiejś kawiarni, w której koniecznie chciała się spotkać ze mną Dominika. Spóźnia się, jak zwykle. Dobrze, że wzięłam ze sobą cos do czytania. Coś czyli nową książkę Carlosa Ruiz Zafona. Fabuła tak mnie wciągnęła, że przestałam ciągle z niecierpliwością zerkać na zegarek. Cieszyłam się chwilą wytchnienia. Rozsiadłam się wygodnie na ławce wyłożonej poduszkami. Chyba sobie kupię podobne  - będą pasować do mojego salonu. Wyciągnęłam rękę po szklankę na smukłej nóżce. Upiłam łyk, a ciepły, trochę zbyt słodki płyn zalał gardło. Pianka z mleka przywarła do górnej wargi. Przymknęłam powieki i niemal zamruczałam z przyjemności. Muszę sobie częściej fundować takie małe tête a tête z dobrą książką i  kubkiem kokosowego machiato. Wróciłam do lektury i porwały mnie przeżycia mieszkańców Hiszpanii pogrążonej w wojnie domowej.
Odłożyłam książkę i poruszyłam szyją aby ją trochę rozruszać. Pora się trochę rozerwać. Rozejrzałam się po  pozostałych klientach. Co jest? Same mamuśki z dziećmi w wózkach? Czego tu szuka osoba pokroju Domi? Niezależna podróżniczka, która wróciła dwa dni temu z wyprawy na Antarktydę, dla której mąż i dzieci to synonim niewoli.
Okay, szukam dalej. Mamuśka, mamuśka, jakiś prawnik, kolejna mamuśka. Wróć! Prawnik?  Z całą pewnością facet bez wózka przy boku. Wciśnięty w garnitur spod ręki, któregoś z tych włoskich projektantów. BlackBerry w dłoni, aktówka postawiona przy stoliku. Nachalna pewność siebie, niemal arogancja w ruchach. Tak, ten facet jest prawnikiem. Wysportowana sylwetka, idealnie ułożone  ciemne włosy. Złoty zegarek pyszniący się na nadgarstku i… O fuj! Co on ma na tym talerzyku? Czy to…? Zrobiło mi się niedobrze, popatrzyłam na niego z odrazą. Pewnie się zorientował, że ktoś mu się przygląda, bo odwrócił się i wbił we mnie wzrok. Spojrzał na mnie oceniająco. Z lubieżnym błyskiem w oku zbadał moją sylwetkę.
- A żebyś się udławił tym waflem ryżowym z kawiorem… - wymruczałam pod nosem i z powrotem zagłębiłam się w książce.
W końcu odpowiedni cel, pewnie nawet nie spostrzeże, że szpanerski zegarek zniknął z jego nadgarstka. Tylko jakby to zgrabnie rozegrać? Daleka kuzynka czy może zwykła kurtyzana? Po zastanowieniu stwierdziłam, że kuzynka będzie w sam raz. Już się miałam zbierać, gdy za plecami usłyszałam melodyjny głos mojej przyjaciółki, wykłócającej się o coś z kelnerem. Postanowiłam interweniować.
- Spokojnie, ta dama jest ze mną. – zwróciłam się do kelnera, który sprawiał wrażenie śmiertelnie przerażonego – Zajmę się tym -  przywołałam na usta zniewalający uśmiech.
Dominika, gdy tylko mnie dostrzegła zaniechała dyskusji i rzuciła mi się na ramiona. Wyściskałyśmy się i zaprowadziłam do stolika, znajdującego się w cieniu jakiegoś rozłożystego drzewa, chyba klonu.
Ją, w przeciwieństwie do Mata, znam stosunkowo krótko. Poznałyśmy się w szkole średniej, kiedy ja próbowałam zwiać ze znienawidzonej biologii, a ona akurat została wyrzucona z klasy. Pamiętam to jakby się zdarzyło kilka minut temu. Od razu znalazłyśmy wspólny język i podejrzewam, że już wtedy  byłyśmy pewne, iż zostaniemy przyjaciółkami.
-Kochanie, pamiętasz jak mi opowiadałaś przez telefon o tym nowo poznanym kolesiu, wtedy gdy mi marzł tyłek na południowych krańcach planety? – zapytała po chwili rozmowy w stylu „a pamiętasz…”.
- Ciężko zapomnieć, wypytywałaś o niego przez jakąś godzinę, a potem zażądałaś zdjęć, których nie mam i nie miałam, i wszelkich możliwych danych na jego temat. – to przy wspomnianej rozmowie telefonicznej z Domi zorientowałam się, że nie mam do Nikodem żadnego kontaktu, numeru telefonu czy mail‘ a, po prostu nic.
Tym sposobem od naszego pocałunku, po którym od razu uciekł z mojego lokum, minął niemal miesiąc, a od niego żadnej wiadomości. Liczyłam, że może wpadniemy na siebie w szkole, ale nic z tego. Odpuściłam, więc sobie tę krótkotrwałą znajomość, uznając ją za mało istotny epizod w moim życiu. Trochę szkoda, ale z drugiej strony byłam tak pochłonięta uczeniem się i przygotowaniami do Skubnij, że nie miałam czasu na odczuwanie, a co dopiero okazywanie zawodu.
- Czyli pamiętasz. Świetnie, patrz co znalazłam – powiedziała, wyciągając z torby jakiś drugorzędny brukowiec. Przysunęłam się do niej i na chwilę zamarłam wpatrując się w okładkę, na której znajdował się ON wraz z Nikodemem. Tytuł głosił:
„ZAGINIONY BRAT NIE ZAMIERZA WYJAWIAĆ SZCZEGÓŁÓW TRAGICZNEJ ŚMIERCI ZNANEGO PISARZA”
Zaschło mi w gardle, jak to „zaginiony brat?! Dopiero teraz spostrzegłam jak Nikodem jest podobny do NIEGO. Jakiż świat jest okrutny – pomyślałam z goryczą. A taka byłam pewna, że już nigdy więcej nie będę do TEGO wracać, że skutecznie przecięłam nić łączącą mnie z przeszłością. Przykra ironia losu, że pierwsza osoba, do której mogłabym coś więcej poczuć, okazuje się być JEGO bratem odnalezionym po latach.
Uśmiechnęłam się smutno, teraz to serio potrzebuję rozrywki. Mówię Dominice, że za chwilę wracam i kieruję się w stronę tego aroganta siedzącego opodal. Naciągam kapelusz tak aby zasłaniał jak najwięcej twarzy. Z każdym kolejnym krokiem poziom adrenaliny rośnie, serce zaczyna bić coraz szybciej. Jestem już wystarczająco blisko, chrząkam by zwrócić jego uwagę na moją osobę. Próbuję mu wcisnąć ten kit o naszym rzekomym pokrewieństwie. Oczywiście mi nie wierzy. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę. Nagle coś odwraca jego uwagę i wtedy zwinnym ruchem odpinam zegarek błyszczący w promieniach słońca, chowam go do kieszeni swetra. Myślę, że moje serce zaraz nie wytrzyma takiego tempa i padnę trupem na oczach tych wszystkich ludzi. Boże, kocham to uczucie!  Przepraszam za „pomyłkę” i wracam do swojego stolika. Uśmiecham się, tym razem łobuzersko, odwracam głowę i puszczam oczko do swojej ofiary. Siadam, Domi patrzy na mnie z nieukrywanym podziwem.
- Wyrabiasz się dziewczyno! To było absolutnie bezbłędne. – mówi teatralnym szeptem, przyłożywszy dłoń do ust. W odpowiedzi przykładam tylko palec wskazujący do warg, nakazując  jej milczenie, po czym obie wybuchamy serdecznym śmiechem zupełnie nieświadome tego, że facet, którego właśnie okradłam przygląda się nam badawczym, podejrzliwym wzrokiem.
-Halo? Dzień dobry. Czy dodzwoniłam się do redakcji tygodnika Gwiazdy, Gwiazdki, Gwiazdeczki? – zapytałam przymilnym głosikiem.
- Tak, w czym mogę pani pomóc? – usłyszałam odpowiedź jakiejś kobiety. Po głosie ciężko było stwierdzić ile ma lat.
-Świetnie, chciałabym przekazać pewne bardzo ciekawe informacje dotyczące śmierci Wiktora K. – samo wypowiedzenie JEGO imienia było dla mnie jednym z większych wyzwań.
-Tak…?
-Potrzebuję jednak pewnego kontaktu, żeby zweryfikować te wiadomości. Czy byłaby pani w stanie podać mi numer telefonu jego brata Nikodema?
-Obawiam się, że…- nie pozwoliłam jej dokończyć.
-Zapewniam panią, informacje, którymi chcę się podzielić są naprawdę bardzo interesujące. Jedyne co mogę pani na razie powiedzieć to: romans.
-Cóż, w takiej sytuacji chyba można zrobić wyjątek.
-Cudownie, wiedziałam, że się dogadamy. – podała mi jego adres, lepsze to niż nic.
To z Dominiką ustaliłam, że mimo wszystko, powinnam się skontaktować z Nikodemem. Zaraz po naszym spotkaniu pobiegłam do swojego mieszkania i zadzwoniłam do tego głupawego pisemka. Przyznaję, chciałam go zobaczyć, te jego lekko drwiące oczy, bujna czupryna, która miałam straszną ochotę potargać, żeby nie była tak idealna. Z zażenowaniem stwierdziłam, że chociaż spotkaliśmy się tylko kilka razy, to się za nim potwornie stęskniłam i wcale mi się to nie podobało.

Tego dnia wszystko w moim wyglądzie było zaplanowane. Od stroju, na który składały się czarne, dżinsowe ogrodniczki i biała koszula, po kolor paznokci u stóp. Nogawki spodni lekko podwinęłam. Założyłam sandałki na koturnie, a włosy zaplotłam w luźnego Francuza. Dorzuciłam broszkę i torebkę w stylu vintage.  Przejrzałam się   w lustrze i z satysfakcją stwierdziłam, iż wyglądam zadowalająco. Wyszłam z mieszkania, zamknęłam drzwi i ruszyłam pod, aż nazbyt dobrze, znany mi adres.