7. Stałam
tak od kilku minut wpatrując się w drewniane, lekko zniszczone drzwi. Zupełnie
jakbym czekała aż to one odpowiedzą na dręczące mnie pytania. Serce mi waliło o
żebra, jak dziki ptak, który chce się wydostać z klatki. Kolana drżały, a
dłonie się trzęsły. Wzięłam parę głębszych oddechów. Raz, dwa, trzy. W końcu
uniosłam rękę i zapukałam, wywołując charakterystyczny dźwięk i lekki ból
kostek.
Już samo dotarcie tutaj było niemałym wyzwaniem. Kilka
razy zatrzymywałam się i miałam zawracać. Jednak musiałam wiedzieć, po prostu
musiałam. Dlatego teraz tu stoję i czekam aż ktoś (nie ktoś tylko Nikodem) raczy mi otworzyć.
Odwróciłam się, spoglądając na podwórko. Pomyślałam o tym, że druga ich strona
była świadkiem kilku najlepszych chwil mojego życia. Wargi ułożyły się w smutny
uśmiech. Usłyszałam szczęk otwieranego zamka. Ponownie się obróciłam i ujrzałam
mojego… no właśnie, kogo? Kolegę? To było w tym momencie mało istotne, bo w
drzwiach stał Nikodem ubrany jedynie w szare spodnie od piżamy, tak luźno
zwisające, że zdawały się przeczyć prawom grawitacji. Uroczo rozczochrany, na
boso i z kilkudniowym zarostem.
-Skąd
wiesz gdzie mieszkam? – zapytał skonfundowany.
-Witaj
Nikodem, jak zwykle miło cię widzieć. Wpuścisz mnie? – zaczął coś mruczeć pod
nosem, ale przesunął się z przejścia, pozwalając mi wejść.
Tyle
wspomnień. Znajome odcienie szarości i brązu. Duże, przytłaczające meble. To
dla mnie trudniejsze niż myślałam. Łzy zakręciły się w oczach i popłynęły
strumieniami po policzkach. Spojrzałam na Nikodema i przypomniał mi się jeden
wers refrenu piosenki „Blue jeans”: „Baby
can you see through the tears?” .
Gdy tylko spostrzegł co się ze mną dzieje, podszedł i zgarnął w swoje
niedźwiedzie objęcia.
-Jezu,
co się stało? Stało się coś, prawda? Chodź, chcesz kakao? Albo herbatę? W
zasadzie, to nie mam mleka, ani herbaty, ale nieważne. - Pewnie by tak gadał
bez końca, ale ja wspięłam się na palce – pomimo moich gigantycznych koturn
wciąż był wyższy głowę – i złożyłam pocałunek na jego miękkich wargach. Na
chwilę zamarł w bezruchu, ale gdy minął pierwszy szok, przyciągnął mnie jeszcze
bliżej, o ile to w ogóle możliwe. Kolejna nawałnica wspomnień. Ten sam dom,
podobna sytuacja, inny mężczyzna.
Posłałam tą głupią przeszłość do wszystkich
diabłów. To się nie powtórzy. Nie może.
A skoro już sypiemy cytatami, to przecież
„Ważne są tylko te dni, których
jeszcze nie znamy… Nanananana!”. Dlatego zacisnęłam mocniej powieki, a ręce
zarzuciłam mu na szyję. Muszę go spytać czy używa jakiejś pomadki, bo to nie do
pomyślenia, żeby facet miał tak cudownie miękkie usta!
Moje jakże filozoficzne przemyślenia przerwał tlen, a
raczej jego brak. Osunęłam się na odległość wyciągniętej ręki i spróbowałam
złapać oddech. Ściągnęłam moje monstrualne buty i z ulgą rozruszałam palce u
stóp. Wierzchem dłoni otarłam wciąż wilgotne oczy, pociągnęłam nosem i nie
pytając o drogę, skierowałam się do łazienki.
Łokciami oparłam się o umywalkę, spojrzałam na swoją
zaczerwienią od płaczu twarz. Dobrze, że zdecydowałam się nie robić makijażu.
Odkręciłam wodę, z kranu trysnął strumień chłodnej, życiodajnej cieczy.
Zmoczyłam dłonie i ochlapałam buzię. Czekając aż woda wyschnie, zdążyłam się
uspokoić na tyle aby wrócić do Nikodem i nierozpoczętej jeszcze rozmowy. Kilka
głębszych oddechów. Strzepnęłam nieistniejące pyłki z rękawów koszuli. Ponownie
zerknęłam na swoje odbicie. Nie wyglądałam źle. Lekko zarysowana linia szczęki,
mały zgrabny nos, naturalnie długie rzęsy no i te włosy – czerwone jak płatki
maków. Kiwnęłam sama sobie głową i w końcu wyszłam.
Nie znalazłam go w wiatrołapie, w sumie niedziwne, kto
by sterczał w jednym miejscu przez ileś tam minut? Kontynuując poszukiwania
skierowałam się do salonu połączonego z jadalnią i kuchnią. Stał tam, oparty o
blat, wpatrując się w widok za oknem. Zupełnie jak ja cztery tygodnie temu.
Boże, jak mogłam nie zauważyć, że jest do niego aż tak podobny? Sposób w jaki
marszczy brwi i zaciska usta, gdy intensywnie nad czymś myśli. To jak teraz
skrzyżował nogi w kostkach. Dobra, definitywny koniec rozpamiętywania
przeszłości i niespełnionych, głupich marzeń jeszcze głupszej nastolatki.
Odchrząknęłam, żeby zwrócić na siebie jego uwagę.
Odwrócił głowę i przyjrzał mi się uważnie. Stał tak przez jakiś czas i już
myślałam, że się nie ruszy, ale w końcu odepchnął się i podszedł do mnie.
Podobnie jak ja, zdążył się ogarnąć
-
Co się stało, Calineczko? Dowiem się o co chodzi? – spytał marszcząc brwi w ten
swój charakterystyczny sposób.
Położyłam
mu dłonie na klatce piersiowej, zdarłam głowę i spojrzałam głęboko w oczy.
-
Musimy pogadać i mam nadzieję, że tym razem nie zamierzasz uciec, bo to
naprawdę długa i skomplikowana historia.
-Błagam
tylko nie mów, że to chodzi o mojego brata. – pokręcił głową ze zrezygnowaniem,
ale z mojego milczenia chyba wywnioskował, że to właśnie o Wiktorze będziemy
rozmawiać. – Powinienem się bać…? – powoli, z namysłem pokiwałam głową.
-Tak
– odpowiedziałam – powinieneś.
Przeszliśmy
do salonu, usiedliśmy naprzeciwko siebie. I opowiedziałam mu wszystko, całą
historię znajomości mojej i Wiktora. To jak go poznałam, gdy byłam naiwną
siedemnastolatką, a on już dorosłym mężczyzną z bardzo poważnymi planami na
przyszłość i kwitnącą karierą bestsellerowego pisarza. Każdy, nawet najmniejszy
tekst jego autorstwa niemal od razu lądował na szczycie listy i utrzymywał się
tam bardzo długo. Przeszłam do tego jak
relacja fanka – idol zmieniła się w uczennica – mistrz. Wspólnie spędzone
pasjonujące popołudnia, kiedy musiałam wymykać się z domu. Ponoć imponowała mu moja
bezpośredniość i upór. Tak trwaliśmy przez półtora roku, no i stało się to co
stać się musiało. Starałam się unikać najbardziej intymnych szczegółów
dotyczących naszego romansu, mojego największego jak dotąd błędu, ale nie
mogłam nie wspomnieć o jakże brawurowej i ostatecznej uciecze z domu. Kiedy
rodzice odkryli co mnie łączy z Wiktorem kazali mi natychmiast zakończyć tę,
ich zdaniem, nieodpowiedzialną znajomość. Ja, oczywiście bardzo dojrzale,
oświadczyłam, że jestem już dorosła i mogę robić co chcę i z kim chcę.
Spakowałam więc szybko kilka najpotrzebniejszych rzeczy do torby i trzaskając
drzwiami wyrzekłam się rodzinnego ciepła. Naturalnie, pierwsze co, to udałam
się do domu mojego „przyjaciela”. Moje
zdziwienie było tak bezbrzeżne, gdy drzwi otworzyła mi, w moim mniemaniu, już
była narzeczona, że omal nie upadłam. Ale skoro była to co robi w jego domu i
to w takim stroju? O ile absurdalnie krótki szlafroczek można nazwać strojem. W
tym momencie opowieści poważnie się zawahałam, czy mogę mu wszystko powiedzieć?
Czy jestem w stanie znowu komuś na tyle zaufać?
Nikodem
chyba zauważył moje wahanie, bo zaproponował przerwę. Skinęłam głową na zgodę.
-Znajdzie
się coś do picia? – zapytałam już zachrypniętym głosem.
-Eee..
Mogę ci zaoferować kawę lub wodę. – odpowiedział lekko zawstydzony, drapiąc się
prawą ręką po karku.
-Jedno
i drugie, poproszę. Kawę z cukrem, jeśli jest taka możliwość. – mówię cicho.
Nie
przeszłam jeszcze do sedna opowieści o swoim nieudanym dotychczasowym życiu
uczuciowym, a już jestem wyczerpana. Nikodem poszedł do kuchni przygotować
napoje. W tym czasie rozejrzałam się dokładniej po pomieszczeniu. Niewiele się
zmieniło, pojawiło się kilka nowych zdjęć, za to zniknęły te starsze. Jedno z
nich szczególnie zwróciło moją uwagę. Był na nim Nikodem, zdecydowanie młodszy,
ale bardzo podobny, tak samo nieprzyzwoicie przystojny, obejmował jakąś
dziewczynę, śliczną, filigranową osóbkę. Pasowali do siebie, bardzo. Piękni i
szczęśliwi. Wracam na swoje miejsce na kanapie i czekam aż Nik przyniesie mi
czarną, słodką, upragnioną kawę.
Już
po kilku minutach ogrzewałam, jak
zwykle, lodowato zimne dłonie, trzymając w nich kubek. Szklanka pełna wody
stała na stoliku tuż obok. Podciągnęłam kolana pod brodę i powoli sączyłam
gorący napój. Czułam na sobie wyczekujący wzrok mojego słuchacza. Dlatego,
unikając kontaktu wzrokowego, dokładnie przyjrzałam się wszystkim paznokciom pomalowanym
koralowym lakierem. Opróżniłam niemal pół kubka, gdy zdecydowałam się na niego
spojrzeć. Siedział sobie naprzeciwko, tak jak na początku mojego monologu, i
wpatrywał się we mnie jakby próbował odgadnąć niezwykle skomplikowaną zagadkę.
Już otworzyłam usta, żeby kontynuować, ale powiedziałam tylko:
-Mógłbyś
mnie… przytulić? – lekko się zająknęłam przy ostatnim słowie.
On
odetchnął z wyraźną ulgą, że nie musi znów bezczynnie siedzieć. Podszedł do
mnie i objął. Po chwili zmieniliśmy pozycję. Leżeliśmy na tak zwaną łyżeczkę.
Wtuliłam się w niego plecami, pozostając w pozycji embrionalnej. Było tak
jakbyśmy się znali strasznie długo i darzyli bezgranicznym zaufaniem. Ucałował
mnie w czubek głowy, co było dosyć rozczulające. Przymknęłam oczy, a z ust
popłynął kolejny potok słów, tworzących
ciąg dalszy tej niezbyt szczęśliwej historii. Wyznałam mu wszystko, przestałam
się zastanawiać, tylko mówiłam. Powiedziałam skąd się wzięła moja fascynacja
cudzą własnością. Chciałam zwrócić na siebie uwagę rodziców, bo po tym jak
opuściłam dom przestali się do mnie odzywać, zmienili nawet zamki w drzwiach.
Czy rzeczywiście zasłużyłam sobie na takie potraktowanie? Pewnie tak, mimo
wszystko było mi z tego powodu źle. Jednak to się zaczęło potem. Dopiero po
wykonaniu planu, który wymyśliłyśmy razem z niedoszłą żoną Wiktora, Łucją.
Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach, dlatego nie mogło się
nie udać, dlatego wciąż brukowce i portale poświęcone celebrytom interesują się
osobą mojego byłego kochanka i dlatego jego śmierć do dzisiaj pozostaje tajemnicą,
przynajmniej dla zdecydowanej większości. Dobrze,
że leżę do niego tyłem, wolę nie widzieć wyrazu jego twarzy, kiedy to z siebie
wyduszę. Na wszelki wypadek zaciskam powieki z całej siły. Z kącika oka spływa
mi pojedyncza łza. I w końcu mówię coś, czego prawdopodobnie będę strasznie
żałować.
-Nikodem,
ja… bra-brałam współudział w zabójstwie Wiktora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz